- Jagoda!
Śniadanie!
Szybko
otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Była siódma rano. Pani Ania dzień w
dzień, nawet w wakacje, robiła pobudkę o tej samej godzinie. Zamrugałam kilka
razy oczami, aby się rozbudzić i wstałam z łóżka. Obok mnie stało puste miejsce
Agaty, a naprzeciwko niego stare, już trochę zniszczone lustro. Spojrzałam w
nie i zobaczyłam młodą dziewczynę o sięgających ramion kasztanowych lokach oraz
ciemnej karnacji. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że patrzę na
trzynastolatkę! Aż dziwne, że zapomniałam o własnych urodzinach, ale przy
takiej ilości obowiązków wszystko jest możliwe.
Ubierając
się, starałam sobie przypomnieć moje pierwsze urodziny w Domu Dziecka pani Ani.
Byłam tu od ponad dziesięciu lat, odkąd moi rodzice i dziadkowie zginęli w
wypadku samochodowym. Nie wiem, gdzie ja wtedy byłam, czy z nimi w samochodzie,
czy np. u sąsiadki. Pani Ania zawsze zmieniała temat, gdy chciałam rozmawiać o
mojej przeszłości. Szkoda, bo coraz mniej pamiętam. Kiedy staram się sobie
przypomnieć rodziców, widzę tylko zamglone postacie pochylające się nade mną
lub stojące obok mnie.
Zamknęłam
oczy i potrząsnęłam głową. Nie! W taki dzień jak dzisiaj smutne myśli nie mogą
zepsuć mi humoru. Uśmiechnęłam się więc i pobiegłam na dół. Było nienaturalnie
cicho, bo większość dzieciaków (w tym Agata, moja współlokatorka) wyjechali na
kolonie. Ja postanowiłam zostać i pomóc pani Ani w ogarnięciu budynku przed
przyjściem sanepidu. Ktoś zawsze musiał się poświęcić, a w tym roku było bardzo
niewielu chętnych (w sumie to żadnych). Dlatego jakoś tak wyszło, że w końcu
zostałam ja.
Minęłam
Salę-Z-Telewizorem i przeszłam do Kuchni. Były tam już pani Ania oraz pani
Zosia, która zawsze nam gotuje. Uśmiechnęłam się do nich na powitanie i
sięgnęłam do półki po talerze. Po chwili cała nasza trójka usiadła przy stole
nad jajecznicą.
-
Śniły ci się dzisiaj jakieś koszmary, Jagódko? – spytała się mnie pani Zosia.
Zamyśliłam
się na chwilę, po czym pokręciłam głową.
-
Wydaje mi się, że nie – odpowiedziałam z namysłem. – A co?
Pani
Zosia i Ania spojrzały na siebie znacząco.
-
Strasznie w nocy krzyczałaś. Coś o tym…że już czas…że to nie możesz być ty –
powiedziała pani Ania.
Spojrzałam
na nią lekko zdziwiona, po czym wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia
jajecznicy.
-
Nic sobie nie przypominam – dodałam, kiedy odnosiłam talerz. – Ale to przecież
nie znaczy, że nic mi się dzisiaj nie śniło. Przecież ta faza snu, kiedy nam
się coś śni, trwa tylko kilkanaście minut. Chyba mówi się na nią REM, o ile
dobrze pamiętam.
-
Ach, to naprawdę interesujące, Jagódko! – wykrzyknęła pani Zosia. Zachwycała
się wszystkim, co powiem, bo uważała, że jestem niezwykle oczytana jak na dzieci
w moim wieku. - A skąd to wszystko wiesz?
-
Z książki, którą Agata dała mi na urodziny – odpowiedziałam i już miałam się
zabrać za mycie naczyń, gdy pani Ania poderwała się na równe nogi i
powiedziała:
-
No właśnie, dzisiaj jest twoje święto! Nie mamy dla ciebie jakiegoś specjalnego
prezentu, dlatego postanowiłam cię zwolnić ze wszystkich zadań, jakie miałaś dzisiaj
wykonać.
-
Ale.. – zaczęłam, ale pani Ania podeszła bliżej, wzięła mnie pod rękę i prawie
siłą wyprowadziła z kuchni.
-
Żadnych ale, moja droga – uśmiechnęła się, widząc moją zdezorientowaną minę. –
Najlepiej będzie, jeśli wyjdziesz gdzieś i się zabawisz. My z panią Zosią
zajmiemy się wszystkim.
Puściła
moją rękę i lekko pchnęła mnie w kierunku drzwi.
-
Do zobaczenia na obiedzie! – wykrzyknęła na pożegnane i szybko wróciła do
kuchni.
Stałam
przed drzwiami jeszcze przez chwilę, nadal nie wiedząc, co robić. Byłam
całkowicie zaskoczona zachowaniem moich opiekunek, ale wiedziałam, że okazja na
poszwendanie się po Warszawie może się już nie powtórzyć. Szybko wybiegłam więc
na podwórko. Był piękny, słoneczny dzień. Już dawno ósmy sierpnia nie był taki
ciepły. Miałam zamiar pójść do parku, a później do cukierni na jakieś nowe lody
(podobno o smaku cappuccino), jednak moje plany legły w gruzach, gdy przy
furtce pojawił się listonosz.
Kiedy
tylko mnie zobaczył, zaczął mi dawać znaki, żebym się zbliżyła. Podeszłam do
niego i otworzyłam furtkę, myśląc, że ma jakiś list dla pani Ani lub Zosi.
Jednak zaskoczył mnie pytaniem:
-
Czy tu mieszka pani Jagoda Maler?
Zamarłam.
Takiego szoku jeszcze nigdy nie przeżyłam. List do mnie? Ale od kogo?
Listonosz
czekał na odpowiedź, więc powiedziałam, że to ja jestem Jagoda. Uśmiechnął się
przyjaźnie i sięgnął do torby. Wtedy przeżyłam kolejny szok, bo zamiast listu
wyciągnął paczkę wielkości pudełka na buty rozmiaru co najmniej 47. Była ona
zawinięta w jakiś dziwny, żółtawy papier, miejscami przedziurawiony. Z wyrazy
twarzy listonosza można się było domyślić, że paczka jest dosyć ciężka.
-
Proszę – powiedział, podając mi pakunek. Sapnęłam. Ważyła całkiem sporo.
-
A, i jeszcze to – dodał, wyciągając z torby bardzo gruby list. Wzięłam go i
położyłam na paczce.
-
Muszę coś płacić? – spytałam, przypominając sobie, że pan Ania często dawała
pieniądze listonoszowi.
-
Nie, przesyłka została opłacona przez adresata. Jednak musisz podpisać taki
dokument świadczący o ty, że na pewno dostałaś paczkę – powiedział mężczyzna,
podsuwając mi teczkę z jakimś papierkiem. Szybko zrobiłam to, co musiałam, po
czym listonosz podziękował mi szybko i odjechał. Zostałam sama z tajemniczą
paczką i listem w ręku oraz z myślą, że wycieczka do parku i cukierni właśnie
została odwołana.
Zaczyna się ciekawie (szczególnie ta przesyłka), i bohaterka jest moją imienniczką ^^. Biorę się do dalszego czytania :)
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie ale uprzedzam, że początek kuleje ale staram się wyjść na prostą i z każdym rozdziałem być coraz lepsza i nie zanudzać :) http://nowepokoleniehogwart.blogspot.com/