niedziela, 6 stycznia 2013

W blasku życia - Rozdział 1: część 1



          - Jagoda! Śniadanie!
Szybko otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Była siódma rano. Pani Ania dzień w dzień, nawet w wakacje, robiła pobudkę o tej samej godzinie. Zamrugałam kilka razy oczami, aby się rozbudzić i wstałam z łóżka. Obok mnie stało puste miejsce Agaty, a naprzeciwko niego stare, już trochę zniszczone lustro. Spojrzałam w nie i zobaczyłam młodą dziewczynę o sięgających ramion kasztanowych lokach oraz ciemnej karnacji. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że patrzę na trzynastolatkę! Aż dziwne, że zapomniałam o własnych urodzinach, ale przy takiej ilości obowiązków wszystko jest możliwe.
Ubierając się, starałam sobie przypomnieć moje pierwsze urodziny w Domu Dziecka pani Ani. Byłam tu od ponad dziesięciu lat, odkąd moi rodzice i dziadkowie zginęli w wypadku samochodowym. Nie wiem, gdzie ja wtedy byłam, czy z nimi w samochodzie, czy np. u sąsiadki. Pani Ania zawsze zmieniała temat, gdy chciałam rozmawiać o mojej przeszłości. Szkoda, bo coraz mniej pamiętam. Kiedy staram się sobie przypomnieć rodziców, widzę tylko zamglone postacie pochylające się nade mną lub stojące obok mnie.
Zamknęłam oczy i potrząsnęłam głową. Nie! W taki dzień jak dzisiaj smutne myśli nie mogą zepsuć mi humoru. Uśmiechnęłam się więc i pobiegłam na dół. Było nienaturalnie cicho, bo większość dzieciaków (w tym Agata, moja współlokatorka) wyjechali na kolonie. Ja postanowiłam zostać i pomóc pani Ani w ogarnięciu budynku przed przyjściem sanepidu. Ktoś zawsze musiał się poświęcić, a w tym roku było bardzo niewielu chętnych (w sumie to żadnych). Dlatego jakoś tak wyszło, że w końcu zostałam ja.
Minęłam Salę-Z-Telewizorem i przeszłam do Kuchni. Były tam już pani Ania oraz pani Zosia, która zawsze nam gotuje. Uśmiechnęłam się do nich na powitanie i sięgnęłam do półki po talerze. Po chwili cała nasza trójka usiadła przy stole nad jajecznicą.
- Śniły ci się dzisiaj jakieś koszmary, Jagódko? – spytała się mnie pani Zosia.
Zamyśliłam się na chwilę, po czym pokręciłam głową.
- Wydaje mi się, że nie – odpowiedziałam z namysłem. – A co?
Pani Zosia i Ania spojrzały na siebie znacząco.
- Strasznie w nocy krzyczałaś. Coś o tym…że już czas…że to nie możesz być ty – powiedziała pani Ania.
Spojrzałam na nią lekko zdziwiona, po czym wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia jajecznicy.
- Nic sobie nie przypominam – dodałam, kiedy odnosiłam talerz. – Ale to przecież nie znaczy, że nic mi się dzisiaj nie śniło. Przecież ta faza snu, kiedy nam się coś śni, trwa tylko kilkanaście minut. Chyba mówi się na nią REM, o ile dobrze pamiętam.
- Ach, to naprawdę interesujące, Jagódko! – wykrzyknęła pani Zosia. Zachwycała się wszystkim, co powiem, bo uważała, że jestem niezwykle oczytana jak na dzieci w moim wieku. - A skąd to wszystko wiesz?
- Z książki, którą Agata dała mi na urodziny – odpowiedziałam i już miałam się zabrać za mycie naczyń, gdy pani Ania poderwała się na równe nogi i powiedziała:
- No właśnie, dzisiaj jest twoje święto! Nie mamy dla ciebie jakiegoś specjalnego prezentu, dlatego postanowiłam cię zwolnić ze wszystkich zadań, jakie miałaś dzisiaj wykonać.
- Ale.. – zaczęłam, ale pani Ania podeszła bliżej, wzięła mnie pod rękę i prawie siłą wyprowadziła z kuchni.
- Żadnych ale, moja droga – uśmiechnęła się, widząc moją zdezorientowaną minę. – Najlepiej będzie, jeśli wyjdziesz gdzieś i się zabawisz. My z panią Zosią zajmiemy się wszystkim.
Puściła moją rękę i lekko pchnęła mnie w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia na obiedzie! – wykrzyknęła na pożegnane i szybko wróciła do kuchni.
Stałam przed drzwiami jeszcze przez chwilę, nadal nie wiedząc, co robić. Byłam całkowicie zaskoczona zachowaniem moich opiekunek, ale wiedziałam, że okazja na poszwendanie się po Warszawie może się już nie powtórzyć. Szybko wybiegłam więc na podwórko. Był piękny, słoneczny dzień. Już dawno ósmy sierpnia nie był taki ciepły. Miałam zamiar pójść do parku, a później do cukierni na jakieś nowe lody (podobno o smaku cappuccino), jednak moje plany legły w gruzach, gdy przy furtce pojawił się listonosz.
Kiedy tylko mnie zobaczył, zaczął mi dawać znaki, żebym się zbliżyła. Podeszłam do niego i otworzyłam furtkę, myśląc, że ma jakiś list dla pani Ani lub Zosi. Jednak zaskoczył mnie pytaniem:
- Czy tu mieszka pani Jagoda Maler?
Zamarłam. Takiego szoku jeszcze nigdy nie przeżyłam. List do mnie? Ale od kogo?
Listonosz czekał na odpowiedź, więc powiedziałam, że to ja jestem Jagoda. Uśmiechnął się przyjaźnie i sięgnął do torby. Wtedy przeżyłam kolejny szok, bo zamiast listu wyciągnął paczkę wielkości pudełka na buty rozmiaru co najmniej 47. Była ona zawinięta w jakiś dziwny, żółtawy papier, miejscami przedziurawiony. Z wyrazy twarzy listonosza można się było domyślić, że paczka jest dosyć ciężka.
- Proszę – powiedział, podając mi pakunek. Sapnęłam. Ważyła całkiem sporo.
- A, i jeszcze to – dodał, wyciągając z torby bardzo gruby list. Wzięłam go i położyłam na paczce.
- Muszę coś płacić? – spytałam, przypominając sobie, że pan Ania często dawała pieniądze listonoszowi.
- Nie, przesyłka została opłacona przez adresata. Jednak musisz podpisać taki dokument świadczący o ty, że na pewno dostałaś paczkę – powiedział mężczyzna, podsuwając mi teczkę z jakimś papierkiem. Szybko zrobiłam to, co musiałam, po czym listonosz podziękował mi szybko i odjechał. Zostałam sama z tajemniczą paczką i listem w ręku oraz z myślą, że wycieczka do parku i cukierni właśnie została odwołana.

1 komentarz:

  1. Zaczyna się ciekawie (szczególnie ta przesyłka), i bohaterka jest moją imienniczką ^^. Biorę się do dalszego czytania :)


    Zapraszam też do mnie ale uprzedzam, że początek kuleje ale staram się wyjść na prostą i z każdym rozdziałem być coraz lepsza i nie zanudzać :) http://nowepokoleniehogwart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń