Nie chciałam, żeby pani Zosia i Ania
dowiedziały się, że zostałam w ośrodku. Kiedy chciałam odpocząć od reszty
dzieciaków (czasami bywały naprawdę wkurzające) chodziłam do ogrodu
znajdującego się na tyłach domu i ukrywałam się w moim ,,Lesie Wyobraźni”, jak
nazywała to miejsce Agata.
Trzymając
paczkę w jednej ręce, a list w drugiej, pobiegłam szybko na tyły domu. Był tam
duży plac, mieszczący ogródek warzywny i mały sad po lewej oraz mini plac zabaw
po prawej stronie. W rogach posesji znajdowały się małe skupiska drzew, które
często stanowiły idealną kryjówkę w zabawie w chowanego. Jednym z takich drzew
była wierzba płacząca, którą z dumą nazywałam moim ,,Lasem Wyobraźni”. Dlaczego
lasem? Miała tyle gałęzi, rosnących we wszystkie strony, jakie były możliwe, że
siedząc na górze, na pniu, na serio można się było poczuć jak w lesie. Tam,
gdzie z pnia wyrastały te najgrubsze gałęzie, był mały dołek. Jak pierwszy raz
się tam wdrapałam, czułam się jak w hamaku. Od tamtej pory trochę urosłam, więc
tylko siadałam i podwijałam nogi. Pewnego dnia odkryłam, że w ściance dołka
jest nieduża dziura. Powiększyłam ją i od tamtej pory mogłam tam chować moje
różne skarby (otwór zasłaniałam gałęziami i mchem). Niektóre z moich
najcenniejszych rzeczy były dosyć ciężkie, więc skonstruowałam windę, dzięki
której mogłam je przenosić na górę.
Paczka
była zbyt wielka, żebym mogła się z nią wdrapać na drzewo, więc użyłam windy.
Przywiązałam pakunek z jednej strony długiego sznurka, a drugi koniec odwiązałam
od kołka wbitego w ziemię i zaczęłam ciągnąć. Kiedy paczka znalazła się na
wysokości mojej kryjówki, ponownie przywiązałam sznurek do kołka tak, aby
pakunek został tam, gdzie był. Włożyłam list do kieszeni i wspięłam się na
wierzbę. Odwiązałam paczkę, zrzuciłam sznurek na ziemię, a jak już się wygodnie
usadowiłam, wyjęłam i otworzyłam kopertę.
Był
to najdziwniejszy list, jaki w życiu widziałam. Po pierwsze, nie był zrobiony z
papieru, tylko z mającego centymetr grubości kawałku drewna. Po drugie, treść
listu nie była napisana literami, tyko jakimiś dziwnymi symbolami. Po trzecie, na
dole prostokątnego kawałka była mała dziurka, a w niej srebrny medalion.
Nachyliłam się nad nim i zobaczyłam malutki napis, tym razem w moim języku.
,,Załóż
go”
Obstawiałam,
że chodzi o wisiorek. Podniosłam go i uważnie mu się przyjrzałam. Było to
malutkie, srebrne słoneczko, z dziwną, czerwono – złotą substancją w środku.
Zawieszone było na długim, cieniutkim łańcuszku, którego wcześniej nie
zauważyłam. Pomyślałam ,,Co mi szkodzi?” i założyłam wisiorek.
Kiedy
tylko dotknął mojej szyi, zaczął się jarzyć złotym światłem. Przerażona,
spojrzałam na paczkę i zobaczyłam, że ona także się świeci. Przysunęłam ją
bliżej siebie i drżącą ręka zerwałam papier. Gdy zobaczyłam mój prezent,
zaniemówiłam z wrażenia.
Na
moich kolanach leżała misternie zdobiona, drewniana skrzynia. Na jej bokach
były wyrzeźbione złote drzewa, których gałęzie rozrastały się i obtaczały cały
kufer. Nie zauważyłam żadnej dziurki na klucz, poza tym wątpiłam, żeby skrzynie
można było otworzyć. Gałęzie nie były rozdzielone tam, gdzie stykała się
pokrywa z kufrem, tylko pięły się dalej, aż do złotej rączki. Wyglądało to tak,
jakby stolarz zmienił zdanie co do tego, aby pudełko miało być przeznaczone na
chowanie czegoś i umieścił ozdoby tak, aby nie można było jego otworzyć. ,,A
może ktoś zrobił to specjale?” przeleciało mi przez głowę. ,,Żeby nikt nie mógł
dowiedzieć się, co jest w środku?”. Zastanawiało mnie jednak jedno: po co ktoś
miałby mi wysyłać skrzynię, której nawet nie mogę otworzyć? Spróbowałam
pociągnąć wieko w górę, ale bez skutku. Gałęzie drzewa mocno przytrzymywały
pokrywę.
Nie
powiedziałam jednak jeszcze tego, co najbardziej przyciągało wzrok. Bo to
właśnie drzewa i gałęzie się świeciły. Dotknęłam ich i ze zdziwieniem
stwierdziłam, że są ciepłe. Potrzymałam dłoń jeszcze przez chwilę i poczułam
coś, czego nie zapomnę do końca życia: rytmiczne, jakby oddalone stukanie.
Szybko cofnęłam rękę, lekko wstrząśnięta. Wtedy ponownie spojrzałam na świecący
wisiorek i przysunęłam go bliżej oczu. Gdy mu się przyglądałam, zaczęło się
dziać coś dziwnego. Błyskotka zaczęła się lekko trząść, a po chwili wibrowała
jak komórka. W tym samym momencie ze słońca wystrzelił złoty blask tak jasny,
że przesłoniłam sobie oczy. Kiedy znów tam spojrzałam, krzyknęłam i wypuściłam
medalion z ręki.
Przede
mną stał mały człowieczek, nie większy niż moje przedramię. Tak naprawdę, to
wyglądał jak złoty duch. Miałam wrażenie, że jest to blask, który wystrzelił z
wisiorka. Przerażona, spojrzałam na przybysza i zauważyłam, że wygląda jak
normalny, mniej więcej 60-letni mężczyzna, w jakiś sposób zmniejszony do tych
rozmiarów. Był on ubrany w elegancki surdut, z którego małej kieszonki na
piersi wystawał łańcuszek, prawdopodobnie od zegarka. Na jego pokrytej
zmarszczkami twarzy widniał szeroki uśmiech.
-
Jagódka! – krzyknął człowieczek. Miał zadziwiająco niski głos. – Jak miło cię
widzieć! Nie wyglądasz na tak przerażoną, jak obstawiałem, że będziesz!
Nie
mogłam nic z siebie wykrztusić. Fakt, że ta zjawa mówi i na dodatek zna moje
imię, dogłębnie mną wstrząsnął.
-
Ach, jak mogłem zapomnieć! – wykrzyknął mój gość, łapiąc się za głowę – Nazywam
się Tadeusz Gracjusz i to dla mnie wielki zaszczyt, że wreszcie mogę cię poznać
– wyciągnął rękę w moją stronę.
Wychowano
mnie na kulturalną dziewczynę, więc nie chcąc pokazać się od złej strony,
nieśmiało wyciągnęłam rękę. Myślałam, że przeleci ona przez rękę Tadeusza
(chyba powinnam powiedzieć: pana Tadeusza), ale, co dziwne, mogłam normalnie ją
złapać i lekko potrząsnąć.
-
Ojejku, zapomniałem. Przecież ty jeszcze nic nie wiesz – powiedział pan
Tadeusz, maszerując po mojej nodze oraz kręcąc głową.
-
Nie wiem czego? – zapytałam, bo zaczynałam się domyślać, że ów człowiek może mi
wyjaśnić, czym są te dziwne dwie rzeczy, które dostałam. Ciekawość
przezwyciężyła strach, więc mogłam spokojnie mówić.
Pan
Tadeusz spojrzał na mnie, pomaszerował na moje udo i tam usiadł po turecku.
-
Mam nadzieję, że masz trochę czasu? – spytał, zapalając fajkę, którą wyjął z
wewnętrznej kieszeni. – Bo muszę ci dość dużo wyjaśnić.
Poczekałam,
aż nabił fajkę, po czym podjęłam przerwaną rozmowę.
- Czy mógłby mi
pan powiedzieć, co to jest? – spytałam, podnosząc wyżej wisiorek ze
słoneczkiem.
- To? Mhirian.
- Czyli? – nazwa
ta mówiła mi tak wiele, jak wam.
- ,,Mhirian” to
w naszym języku ,,słońce”.
- W
waszym…czyli?
- W języku Simbaquilów.
- Kogo? – jak na razie nie rozumiałam nic.
- Simbaquilów – powtórzył
ze spokojem pan Tadeusz, a widząc mój zszokowany wzrok, zaczął swoją opowieść.
- Musisz wiedzieć, moja droga, że nasz świat nie jest taki, na jaki
wygląda. Większości społeczeństwa wydaje się, że człowiek jest istotą idealną i
nie ma nikogo i niczego, co mogłoby być lepsze od nas. Istnieją jednak stworzenia,
które od początku istnienia Ziemi przewyższały nas swoją wiedzą i
umiejętnościami. Są nimi Simbaquile.
- Co?
- Raczej ,,kto”. Simbaquile to stworzenia przypominające wyglądem
zwierzęta, jednak, co mogę śmiało powiedzieć, mające duszę bardziej człowieczą
od człowieka.
- To, co pan powiedział, nie bardzo trzyma się kupy. Jak coś może mieć
coś bardziej człowieczego od nas?
- Simbaquile czują, myślą, smucą się i radują, jednak mają bardziej w
sobie ukształtowane rozróżnianie dobra od zła. Jeżeli któreś z nich obierze
drogę ciemności, ZAWSZE zrobi to z pełną świadomością oraz poniesie za to
większą odpowiedzialność niż człowiek.
- Skoro te stworzenie są tak niezwykłe, jak pan mówi, to czemu
ani ja, ani nikt z moich znajomych nic o nich nie słyszał?
- Simbaquile są stworzeniami posiadającymi tak rozwinięty
umysł, że potrafią zrozumieć i zauważyć rzeczy, których my nie dostrzegamy.
Jeszcze zanim na Ziemi pojawił się człowiek, Simbaquile zrozumiały, że w tym
świecie ma rządzić tylko i wyłącznie on
- W takim razie co się z nimi stało?
- O, to jest dobre pytanie – pan Tadeusz wstał i zaczął
maszerować po mojej nodze. – Simbaquile, zrozumiawszy, że na Ziemi ludzie nie
będą chcieli ich zaakceptować, ukryły się w miejscu, w którym nikt nie mógł się
znaleźć. Ukryły się na wyspie Krlâta.
- Gdzie?
- Tobie to
miejsce jest znane pod inną nazwą. Zapewne wiesz, gdzie leży Trójkąt Bermudzki?
Pytanie pana
Tadeusza zaskoczyło mnie, bo nie myślałam, że w tej dziwacznej opowieści padnie
nazwa czegoś, co bardzo dobrze kojarzę.
- To to miejsce,
w którym giną statki i samoloty. Sporo osób mówi, że to może być sprawka UFO.
- Nie UFO, tylko
Simbaquilów.
- Zaraz! Pan mi
tu opowiada jakieś bajki, a ja niby mam panu uwierzyć, że te całe Simb…cośtam na
serio istnieją? – już miałam się podnieść, lecz pan Tadeusz, trzymając w buzi
fajkę, skinął na mnie ręka, abym z powrotem usiadła.
- Jagodo –
powiedział i spojrzał się na mnie. – Wszystko, co ci powiedziałem, to szczera
prawda. A najlepszym dowodem jestem na to ja.
- A niby
dlaczego pan?
- Bo jestem
Farcâchandem.
Znowu: słowo,
które kompletnie nic mi nie mówi.
- Że niby kim?
- Farcâchandem.
Bo widzisz, Simbaquile sądziły, że ludzie są, jakby to powiedzieć językiem
młodzieży, zbyt wielkimi idiotami, żeby móc w pełni zrozumieć potęgę tych
stworzeń. Jednak pewnego dnia odkryły, że ludzie mogą być naprawdę różni.
Pan Tadeusz
spojrzał na mnie wymownie.
- Jak? – wyrwało
mi się.
- Pewien skromny
człowiek z wysp, które obecnie są nazywane Bermudami, odważył się wypłynąć na
ryby dalej, niż miał w zwyczaju. Jednak zerwał się potężny wiatr, a olbrzymie
fale zepchnęły go na wyspę Krlâta.
Tam spotkał jednego z najstarszych Smbaquilów, który poznał, że w tym człowieku
jest wiele dobroci do innych stworzeń. Postanowił się więc z nim połączyć.
- Połączyć? Ale
w jakim sensie?
- Chodzi o
połączenie dusz – widząc moją zdezorientowaną minę, zaczął tłumaczyć dalej. –
Simbaquil będący jeszcze w jaju posiada moc, która każdy Farcâchand, będący
połączony z rodzicem tego niewyklutego Simbaquila, potrafi odczytać i dzięki
temu znaleźć swojego zastępcę.
- Chwila,
wolniej… - złapałam się na chwile za głowę. Musiałam wziąć kilka głębokich
wdechów.
- No, dobrze –
zaczęłam, kiedy pan Tadeusz nabijał fajkę. – Ale co to wszystko, jeżeli w ogóle
jest prawdą, ma niby wspólnego ze mną?
Pan Tadeusz
spojrzał na mnie i ze stoickim spokojem powiedział:
- Ponieważ wybrałem cię na
nowego Farcâchanda.
Woow. Urzekła mnie Twoja historia. Jest inna, wyjątkowa i naprawdę zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział
dłuższa i o wieeeeeleeeeee ciekawsza notka :)jak powiedziala littlegrimalkin twoja historia jest bardzo oryginalna ale pozytywnie :)
OdpowiedzUsuńNominuję cię do Liebster Award . http://shewasstillinhiseyes.blogspot.com/ <--- tu znajdziesz więcej informacji . :)
OdpowiedzUsuńCzekam na pytania ;)
Usuń