Szok. To zapewne
najbardziej było widać na mojej twarzy, ale oprócz tego jeszcze strach i
kompletne zdezorientowanie.
- No i… co mam
zrobić z tym faktem? – popatrzyłam na pana Tadeusza jak na wariata.
- O tym powie ci
list. Ja jestem tu tylko po to, aby z grubsza naświetlić ci historię stworzeń,
których potomka masz w swojej paczce.
Spojrzałam na
drewnianą skrzynię i, choć nie chciało mi to przejść przez głowę, zrozumiałam,
czym było to stukanie, które poczułam. To było bicie serca.
- Ale…prze pana,
to jest…to jest przecież…niemożliwe!
- Możliwe,
możliwe. Ale to naturalne, że jesteś zszokowana. Większość Farcâchandów jest
spokrewnionych, dlatego już od najmłodszych lat słyszą historie o Simbaquilach.
Ty dowiesz się wszystkiego dokładniej, jak przyjedziesz do szkoły.
- Jakiej znowu
szkoły?!
- Tej, od której
otrzymałaś list. Przeczytaj list, a się wszystkiego dowiesz! – pan Tadeusz
wyglądał już na lekko zirytowanego moją niewiedzą. Wstał, otrzepał spodnie i
schował fajkę. Sprawdził na zegarku na łańcuszku godzinę, po czym zrobił
wielkie oczy i rzekł:
- My to sobie
gadu-gadu, a tam, na wyspie, masa roboty. Najmocniej cię przepraszam, Jagódko,
ale muszę już iść.
- To…pan mieszka
na tej wyspie w Trójkącie Bermudzkim?
- Tak. I jest to
najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziałem.
Mrugnąwszy do
mnie znacząco, odwrócił się i już miał iść, gdy krzyknęłam:
- Panie
Tadeuszu, ale ja nie potrafię przeczytać tych dziwnych symboli, które są na
liście!
- Och, masz
rację, Karmyk zawsze zapomina, że wybrana młodzież jeszcze nie umie mówić i
pisać językiem Simbaquilów!
Machnął ręką i
uśmiechnął się.
- Do zobaczenia 29
sierpnia! – pomachał mi…i zniknął.
***
Wydawało mi się,
że siedziałam na drzewie całą wieczność. Nie wiedziałam, co myśleć. O tych
Simbaquilach, o panu Tadeuszu, o tym, kim był oraz o tym, kim rzekomo jestem
JA! Na serio, nawet mi przez głowę nie przeszło, że to, co powiedziało złote
widmo może być prawdą. Myślałam, że może mam jakieś zwidy (pewnie po lodach;
poprzedniej nocy zjadłam dwa pudełka!) lub po prostu przysnęłam. Mogłam
zaprzeczyć, że widziałam pana Tadeusza, jednak nie mogłam zaprzeczyć temu, co
było napisane na kawałku drewna, który trzymałam w rękach.
Tajemnicze
symbole, bardziej przypominające wzorki, które maluje się na pisankach,
zastąpiły znane mi polskie litery. Wiedząc, że czytanie nie sprawi mi
problemów, pochyliłam się nad listem i zaczęłam to robić:
Szanowna Pani Jagodo Maler!
Z
wielką radością możemy oznajmić, że została Pani wybrana na nowego Farcâchanda.
Pragniemy, aby była Pani gotowa do wyjazdu na wyspę Krlâta dnia 29 sierpnia bieżącego roku. Proszę zabrać tylko
najpotrzebniejsze rzeczy (nie więcej niż jedną walizkę i torbę podróżną) oraz
jajo Pani przyszłego Simbaquila. Informujemy, że na wyspie Simbaquilów będzie
kontynuowana Pani nauka, jednak nie musi Pani zabierać żadnych podręczników ani
zeszytów.
Proszę spodziewać się przybycia Lârishaurstara około
godziny czternastej. Uprzedzamy, że na wyjazd na Szkolenie potrzebny jest
paszport oraz zgoda prawnego opiekuna. Przypominamy także, że na wyspie nie
działają żadne urządzenia elektryczne.
Z niecierpliwością oczekujemy Pani przybycia.
Farcâchandowie:
Torkel Nilsson
Tadeusz Gracjusz
Esteban Davilla
Przeczytałam ten
list kilka razy i nadal nie mogłam uwierzyć, że wszystko, co usłyszałam tego
ranka, to prawda. Nie no, po prostu tego nie ogarniałam! Może lubię czytać
fantastykę, ale czy w nią wierzę – to zupełnie inna sprawa! W ogóle co to są za
Simbaquile? W jakiś podaniach mitologicznych powinni przynajmniej o nich
wspominać, a nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek, oprócz mnie i reszty tych…
wybrańców, o nich słyszał. I że co niby jest w tej skrzyni?! Jajo tego
stworzenia?! To jest jakiś ptak czy co? A skoro jest niby moje, to czemu jest
tak dziwne zamknięte?!
Ponownie
spojrzałam na list i zobaczyłam tam coś jeszcze:
PS. Pani opiekunka najprawdopodobniej nie
uwierzy w ani jedno słowo tego listu. Dlatego pani Annie Figlar prosimy
przekazać drugi list, pisany na powszechniejszym tworzywie, który w
łagodniejszy sposób wyjaśni jej, gdzie i po co Pani jedzie. Szczegółowych
informacji udzieli jej w połowie roku szkolnego Pani Lârishaurstar.
Starałam się już nie być tak bardzo zdziwiona, kiedy pociągnęłam
część drewna w górę i wyciągnęłam z niego elegancką kopertę, zaklejoną jakąś
czerwoną pieczęcią. Westchnęłam, bo nie miałam już siły myśleć o tym wszystkim
i przeniosłam wszystkie rzeczy na ziemię. Wsadziłam do kieszeni mój list, pod
pachę wzięłam pudło rzekomo przechowujące jajo Simbaquila, a do ręki kopertę
dla pani Ani. Tak obładowana poszłam w kierunku budynku.
O nie zauważyłam, że jest jeszcze jeden wpis :) Powtórzę się wiem: wyjątkowe opowiadanie, poważnie. Bardzo mi się podoba
OdpowiedzUsuńDanke, Gracias, Thanh You i zapraszam na 2. bloga
OdpowiedzUsuń:D :D :D