sobota, 12 stycznia 2013

W blasku życia - Rozdział 1: część 3



Szok. To zapewne najbardziej było widać na mojej twarzy, ale oprócz tego jeszcze strach i kompletne zdezorientowanie.
- No i… co mam zrobić z tym faktem? – popatrzyłam na pana Tadeusza jak na wariata.
- O tym powie ci list. Ja jestem tu tylko po to, aby z grubsza naświetlić ci historię stworzeń, których potomka masz w swojej paczce.
Spojrzałam na drewnianą skrzynię i, choć nie chciało mi to przejść przez głowę, zrozumiałam, czym było to stukanie, które poczułam. To było bicie serca.
- Ale…prze pana, to jest…to jest przecież…niemożliwe!
- Możliwe, możliwe. Ale to naturalne, że jesteś zszokowana. Większość Farcâchandów jest spokrewnionych, dlatego już od najmłodszych lat słyszą historie o Simbaquilach. Ty dowiesz się wszystkiego dokładniej, jak przyjedziesz do szkoły.
- Jakiej znowu szkoły?!
- Tej, od której otrzymałaś list. Przeczytaj list, a się wszystkiego dowiesz! – pan Tadeusz wyglądał już na lekko zirytowanego moją niewiedzą. Wstał, otrzepał spodnie i schował fajkę. Sprawdził na zegarku na łańcuszku godzinę, po czym zrobił wielkie oczy i rzekł:
- My to sobie gadu-gadu, a tam, na wyspie, masa roboty. Najmocniej cię przepraszam, Jagódko, ale muszę już iść.
- To…pan mieszka na tej wyspie w Trójkącie Bermudzkim?
- Tak. I jest to najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziałem.
Mrugnąwszy do mnie znacząco, odwrócił się i już miał iść, gdy krzyknęłam:
- Panie Tadeuszu, ale ja nie potrafię przeczytać tych dziwnych symboli, które są na liście!
- Och, masz rację, Karmyk zawsze zapomina, że wybrana młodzież jeszcze nie umie mówić i pisać językiem Simbaquilów!
Machnął ręką i uśmiechnął się.
- Do zobaczenia 29 sierpnia! – pomachał mi…i zniknął.

  ***

Wydawało mi się, że siedziałam na drzewie całą wieczność. Nie wiedziałam, co myśleć. O tych Simbaquilach, o panu Tadeuszu, o tym, kim był oraz o tym, kim rzekomo jestem JA! Na serio, nawet mi przez głowę nie przeszło, że to, co powiedziało złote widmo może być prawdą. Myślałam, że może mam jakieś zwidy (pewnie po lodach; poprzedniej nocy zjadłam dwa pudełka!) lub po prostu przysnęłam. Mogłam zaprzeczyć, że widziałam pana Tadeusza, jednak nie mogłam zaprzeczyć temu, co było napisane na kawałku drewna, który trzymałam w rękach.
Tajemnicze symbole, bardziej przypominające wzorki, które maluje się na pisankach, zastąpiły znane mi polskie litery. Wiedząc, że czytanie nie sprawi mi problemów, pochyliłam się nad listem i zaczęłam to robić:

Szanowna Pani Jagodo Maler!
Z wielką radością możemy oznajmić, że została Pani wybrana na nowego Farcâchanda. Pragniemy, aby była Pani gotowa do wyjazdu na wyspę Krlâta dnia 29 sierpnia bieżącego roku. Proszę zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy (nie więcej niż jedną walizkę i torbę podróżną) oraz jajo Pani przyszłego Simbaquila. Informujemy, że na wyspie Simbaquilów będzie kontynuowana Pani nauka, jednak nie musi Pani zabierać żadnych podręczników ani zeszytów.
Proszę spodziewać się przybycia Lârishaurstara około godziny czternastej. Uprzedzamy, że na wyjazd na Szkolenie potrzebny jest paszport oraz zgoda prawnego opiekuna. Przypominamy także, że na wyspie nie działają żadne urządzenia elektryczne.
Z niecierpliwością oczekujemy Pani przybycia.
Farcâchandowie:
Torkel Nilsson
Tadeusz Gracjusz
Esteban Davilla

Przeczytałam ten list kilka razy i nadal nie mogłam uwierzyć, że wszystko, co usłyszałam tego ranka, to prawda. Nie no, po prostu tego nie ogarniałam! Może lubię czytać fantastykę, ale czy w nią wierzę – to zupełnie inna sprawa! W ogóle co to są za Simbaquile? W jakiś podaniach mitologicznych powinni przynajmniej o nich wspominać, a nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek, oprócz mnie i reszty tych… wybrańców, o nich słyszał. I że co niby jest w tej skrzyni?! Jajo tego stworzenia?! To jest jakiś ptak czy co? A skoro jest niby moje, to czemu jest tak dziwne zamknięte?!
Ponownie spojrzałam na list i zobaczyłam tam coś jeszcze:

PS. Pani opiekunka najprawdopodobniej nie uwierzy w ani jedno słowo tego listu. Dlatego pani Annie Figlar prosimy przekazać drugi list, pisany na powszechniejszym tworzywie, który w łagodniejszy sposób wyjaśni jej, gdzie i po co Pani jedzie. Szczegółowych informacji udzieli jej w połowie roku szkolnego Pani Lârishaurstar.

Starałam się już nie być tak bardzo zdziwiona, kiedy pociągnęłam część drewna w górę i wyciągnęłam z niego elegancką kopertę, zaklejoną jakąś czerwoną pieczęcią. Westchnęłam, bo nie miałam już siły myśleć o tym wszystkim i przeniosłam wszystkie rzeczy na ziemię. Wsadziłam do kieszeni mój list, pod pachę wzięłam pudło rzekomo przechowujące jajo Simbaquila, a do ręki kopertę dla pani Ani. Tak obładowana poszłam w kierunku budynku.

2 komentarze:

  1. O nie zauważyłam, że jest jeszcze jeden wpis :) Powtórzę się wiem: wyjątkowe opowiadanie, poważnie. Bardzo mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  2. Danke, Gracias, Thanh You i zapraszam na 2. bloga
    :D :D :D

    OdpowiedzUsuń