niedziela, 10 lutego 2013

W blasku życia - Rozdział 4: część 1



Szeroko otworzyłam oczy i wyjrzałam za okno. Niebo było już bardzo jasne. No super! Szybko zerwałam się z łóżka. Zaspać pierwszego dnia w nowej szkole!
Spojrzałam na łóżko doktor Jackiel. Kobiety w nim nie było, a pościel była idealnie zasłana. Zobaczyłam, że na kołdrze leży jakaś dziwna, zielona sukienka. Podeszłam tam i ją podniosłam. Była do niej przyczepiona karteczka.
,,Twój nowy mundurek. Może nie za ładny, ale w tak krótkim czasie nie znalazłam nic lepszego. I nie zapomnij założyć butów!”
Liścik był podpisany przez panią Anastazję. Bez namysłów zarzuciłam na siebie malachitowy ciuszek. Nie miałam czasu się przeglądać i stroić przed lustrem, jednak MUSIAŁAM dokładniej obejrzeć swój ,,mundurek”.
Sukienka była ładniejsza, niż mi się wydawało. Sięgała trochę przed kolana. Ramiączka były tak zrobione, że zsuwały się na ramiona. Dolna część była lekko pofalowana. Na sukienkę założyłam ciemnozieloną damską kamizelkę ze złotymi guzikami. Po zapięciu idealnie ściskała moją talię.
Spojrzałam na buty. Były to zwykłe botki, na średnim obcasie. Miały pastelowy, brązowy kolor i chyba były skórzane. Kiedy założyłam je na nogi, okazały się o wiele wygodniejsze od wszystkich butów, jakie kiedykolwiek miałam.
Widząc coraz jaśniejsze niebo za oknem, szybko się poczesałam i zbiegłam na dół. Drzwi domku pani doktor były otwarte. Wybiegłam na podwórko i zobaczyłam słońce, powoli wznoszące się nad Bâllukutem. Rozejrzałam się szybko dookoła i pobiegłam za domek pani Anastazji.
- Ach, Jagoda! – wykrzyknął pan Esteban na mój widok. Razem z innymi Lârishaurstarami i chłopakami siedzieli przy długim stole, na którym piętrzyło się mnóstwo śniadaniowych potraw.
- Już myśleliśmy, ze się nie zjawisz – odezwał się Sven i uśmiechnął się do mnie. Nie był to jednak przyjazny uśmiech.
- Jak widać, jednak jestem – odparowałam i, nie patrząc na Szweda, usiadłam obok Miguela, który zrobił dla mnie miejsce. Bliźniak popatrzył na mnie uważnie, a na jego twarzy pojawił się figlarny uśmieszek.
,,Widocznie spodobał mu się mój mundurek” pomyślałam sarkastycznie. Jednocześnie przyjrzałam się strojom chłopaków. Każdy z nich miał na sobie długie, ciemnozielone, luźne spodnie. Ich koszule były tego samego koloru, co moja sukienka, z takimi samymi jak u mnie złotymi guzikami. Na nogach mieli skórzane brązowe buty za kostkę, bardzo podobne do tych moich.
- No, śmiało – rzekł pan Tadeusz. Skapnęłam się, że mówi do mnie. – Częstuj się
Rozejrzałam się po stole. Były tam jajecznica, różnego rodzaju serki, wędliny, mleko i płatki, tosty, jajka na miękko i sadzone, herbata, soki, a nawet kilka rodzajów kaw. Nie wiadomo było, co wybrać!
Kiedy wszyscy się już najedli, pan Torkel wstał.
- Drodzy Farcâchandowie! – zaczął.
- Szykuje się dłuższa mowa – szepnął mi do ucha Miguel.
- Serdecznie witamy nas na wyspie Krlâta. Tak jak pisaliśmy wam w listach, będziecie się tutaj uczyć i normalnych lekcji, i zadań związanych z nami i Simbaquilami. Plan dnia będzie wyglądał następująco:
         Pobudka jest o wschodzie słońca. Następnie macie śniadanie, a później idziecie do domu pani doktor na lekcje. W południe spotykamy się tutaj, jecie lunch, a potem idziecie z nami na zajęcia. Po obiedzie macie jeszcze dwie godziny z panią Anastazją, później jest mała kolacja, no i jeśli nie będziecie padać ze zmęczenia, to czas wolny.
         Starałam się nie być zaskoczona, tyle już dziwnych rzeczy się od nich dowiadywałam, ale i tak zdziwiłam się, że prawie nie mamy przerwy w ciągu całego dnia. Ciekawiło mnie, czy weekendy też będziemy mieć nawalone?
         - No! – wykrzyknął pan Tadeusz. – To nie traĆmy czasu i zabierajmy się do swoich zajęć.
         Po tych słowach każdy wstał. Zdziwiło mnie to, że nikt nawet nie spojrzał na bałagan na stole. Ponieważ nie rwałam się do sprzątania, szybko odeszłam wraz z chłopakami.
         Pani Anastazja już czekała na nas w sali na dole. No się zaczęło. Typowo, jak w każdej szkole. Na wstępie doktor zaczęła nam czytać swój regulamin i kryteria ocen, takie tam bzdety. A później rozpoczęły się lekcje.
         Biologia, geografia, chemia, fizyka, matematyka. To były te normalne. Pani Jackiel zrezygnowała z informatyki, ponieważ na wyspie i tak nie działały komputery, oraz z języków, bo i tak każdy by wszystko zrozumiał. Zamiast tych przedmiotów mieliśmy jednak język simbaquilski. Kiedy otworzyłam do niego książkę, ujrzałam te dziwne znaczki, które na początku miałam w liście. Pani Anastazja mówiła, ze język ten nie jest trudny  szybko go opanujemy, ale miałam ku temu pewne wątpliwości.
         Przedpołudnie zleciało wyjątkowo szybko. Poczułam niewyobrażalną ulgę, kiedy po tylu godzinach mogłam wreszcie wstać. Wraz z bliźniakami (zaczęłam ich już tak nazywać oficjalnie), no i Svenem, poszliśmy na lunch, którym była sałatka owocowa i truskawkowy kisiel. Lârishaurstarowie już na nas czekali.
         Kiedy zjedliśmy posiłek, pan Esteban kiwnął na nas ręką. Ruszyliśmy za nim oraz za panem Torkelem. Ostatni z mężczyzn zamykał mały pochód.
         - Gdzie my właściwie idziemy? – zapytał Alberto, kiedy weszliśmy w las. Od razu zrobiło się nieco ciemniej.
         - Sam się zaraz przekonasz – odpowiedział zdawkowo jego dziadek i szedł dalej.
         Strasznie dziwnie było widać znane mi polskie sosny tuż obok tropikalnych roślin, których nigdy nie widziałam w encyklopediach, a co ważniejsze – na oczy Ich zapach przypominał mi o domu, który był hen, hen daleko za oceanem.
         Nagle zobaczyłam naprawdę dziwny krzak. Jego liście (lub igły, sama nie wiem, co to było) były całe szare i nienaturalnie proste. Nie mogłam się oprzeć pokusie, żeby to dotknąć. Wyciągnęłam rękę…i krzyknęłam.
         - Co się stało?! – Miguel znalazł się tuż obok mnie.
         - Ten krzak…on się poruszył!
         - Och, wypraszam sobie! Nie jestem żadnym krzakiem! – wykrzyknął jakiś piskliwy głosik. Razem z Miguelem rozejrzeliśmy się dookoła. Alberto i Sven już do nas szli, tak samo jak ich dziadkowie. Jednak żadne z nich nie odezwało się słowem.
         - Kto to powiedział? – zapytał drżącym głosem Miguel.
         - A może byś tak spojrzał w dół, chłopcze, zamiast szukać niewidzialnych stworzeń, co? – odezwał się ten sam cieniuteńki głosik.
         Zrobiliśmy to, co zaproponował…no, cóż za niespodzianka, kolejny szok! Przed, a raczej pod nami stało przedziwne stworzenie. Sięgało mi do połowy łydki…i całe było z kamieni. Mniejszych, których używał jako rąk, nóg, oczu, uszu i ust, oraz jednego większego, czyli tułowia. Najśmieszniejsze były jednak jego włosy, które na początku wzięłam za gałęzie krzaku. Przypominały mi gigantyczne afro! Sięgało ono stworzeniu do kostek (jeśli je miał) oraz pięło się wysoko ponad jego głowę.
         - Na co się tak wszyscy gapicie?! – zezłościł się człowieczek. Jego kamienne usta śmiesznie się otwierały, kiedy mówił. – Nigdy nie widzieliście Kokomeartosa?!
         - Karmyku, nie denerwuj się tak – odezwał się pan Tadeusz. Nie zauważyłam, kiedy do nas podszedł.
– Ci Farcâchandowie dopiero co przybyli na wyspę. Nie zdążyliśmy ich jeszcze w nic wprowadzić.
         Zorientowałam się, skąd kojarzę to imię. Pan Tadeusz wspominał o Karmyku, kiedy zmieniał zawarte w liście simbaquilskie lomrgozje (tak się nazywają ich litery) na zrozumiałe dla mnie wyrazy.
         - Ej… - zaczęłam – to nie ty pisałeś te listy co dostawaliśmy kilka tygodni temu? No, wiesz, o tym, ze zostaliśmy tu przyjęci, co mamy wziąć i takie tam.
- Zgadza się – Karmyk wyprężył dumnie pierś. – To moja robota. A nazywam się Karmidusz Furcent Mifrosz Trzeci i pochodzę z najstarszego rodu Kokomeartosów zwanego…
- Dobra, dość tych gadek, Karmyk – przerwał mu pan Torkel. – Spieszy nam się, nie widzisz? No, dzieciaki, idziemy!
- Miło było cię poznać – zdążyłam jeszcze szepnąć do czerwonego jak burak Karmyka (serio, na szarym kamieniu wyglądało to przekomicznie!). Potem cała nasza grupka poszła w dalszą drogę.
Szliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut, aż w końcu zaczęło się robić jaśniej. Widać było, że przed nami jest jakaś duża przerwa pomiędzy drzewami, bo wpadało nią dużo słońca. Kiedy przez nią przeszliśmy, oniemiałam z zachwytu.
Byliśmy na niedużej, choć przepięknej polance. Na prawo, z dosyć wysokich skał, spadał do małego oczka wodnego wodospad. Polanka była okrągła, ze wszystkich stron otoczona lasem. Przy jeziorku rosły żonkile, tulipany, maki, lilie, ale też wiele kwiatów, których nie znałam, bo pewnie naturalnie rosną gdzieś w tropikach. Wśród nich można było dostrzec jakieś zające, lisy, kotki, jaszczurki oraz ptaki, które gdy nas zobaczyły, natychmiast zerwały się do lotu.
Na lewo, gdzie trawa była równo i na krótko przycięta, stał niski, kamienny stół. Leżały na nim olbrzymie, oprawione w skóry księgi, porozrzucane kartki papieru oraz starodawne pióra i słoiczki z atramentem. Właśnie tam zaprowadzili nas nauczyciele.
- Tą polankę nazywamy Aitfasi Yn Foghfunza, czyli miejsce nauki – odezwał się pan Tadeusz. – To właśnie tutaj będziecie się uczyć wszystkiego o Simbaquilach, o Cechach, o tym, jak nad nimi panować i jak je odkryć, ale także tego, czego musicie przestrzegać i czego słuchać.
- Siadajcie – rzekł pan Esteban, wskazując na trawę. Nie zauważyłam wcześniej, ale były tam cztery zielone poduszki służące nam za siedzenia. Lârishaurstarowie usiedli na pniakach za stołem. Dopiero wtedy zauważyłam, że jedno siedzenie jest puste.
- Jako że dzisiaj są nasze pierwsze wspólne zajęcia, trochę wam odpuścimy – rzekł pan Torkel. – Normalnie na każdych zajęciach będziemy was odpytywać z historii, zwyczajów i upodobań Simbaquilów oraz Farcâchandów, tak więc radziłbym uważać na lekcjach.
- Ale prze pana… – odezwał się Miguel – My i tak mamy mnóstwo zajęć z panią Anastazją. nie damy rady…
- My tez tak na początku myśleliśmy – przerwał mu pan Tadeusz – jednak jesteście Farcâchandami, a więc całą ich historię macie we krwi. Po prostu musicie ją umieć odczytać, a wtedy nauka nie będzie taka trudna.
- No – pan Torkel zatarł ręce. – Macie jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, to…
Wtedy zobaczyłam, że ręka Alberto niepewnie uniosła się do góry. Pan Torkel zmarszczył brwi.
- Tak?
- Nie chciałbym być niecierpliwy czy coś tam – powiedział Hiszpan – ale kiedy wreszcie zobaczymy Simbaquila?
Wśród Lârishaurstarów zapadła niezręczna cisza.
- Tadeuszu, wiem co myślisz, ale jest na to stanowczo za wcześnie – odezwał się niezwykle kategorycznie pan Esteban.
- Doskonale sobie zdaję z tego sprawę, jednak biorąc pod uwagę te okoliczności…
- Okoliczności nie mają tu nic do rzeczy – przerwał mu pan Torkel.
- Torkel, wiem, co o tym myślisz, jednak to właśnie ty wpadłeś na pomysł, żeby powiadomić ich o tym wcześniej, tak więc skoro przyspieszyłeś to, trzeba będzie nieco przyspieszyć wszystko.
Spojrzałam na Bliźniaków. Alberto wzruszył zdziwiony ramionami, a na twarzy Miguela malował się jeden wielki znak zapytania.
„ Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi” pomyślałam sobie.
Spojrzałam na Svena. Tym razem i on wyglądał nieco mniej pewnie niż zwykle. Zmarszczył swoje blond brwi i uważnie przypatrywał się kłócącym mężczyznom. Po chwili chyba poczuł na sobie mój wzrok, bo odwrócił się, zrobił kwaśną minę, jednak dał mi do zrozumienia, ze też nie wie, o czym nauczyciele rozmawiają.
Tymczasem mężczyźni umilkli, ale wciąż mierzyli się wzrokiem. Przypominało to tamto wydarzenie na jachcie.
- Co oni robią? – spytałam się Alberto.
- Rozmawiają ze sobą w myśli – Hiszpan spojrzał na mnie. – Dziadek mi o tym opowiadał. Kiedy Farcâchandowie osiągną tak jakby swoja pełnoletność, mogą rozmawiać ze sobą bez używania słów.
- Super, nie? – wtrącił się ze śmiechem Miguel
Przytaknęłam głową.
- Szkoda tylko, że my nie słyszymy ich myśli.
Kiedy to powiedziałam, Sven zawierał się niespokojnie. Spojrzałam na niego pytająco, jednak ten nic nie powiedział, tylko schował głowę w kolanach. Przyznaję, to było nieco dziwne. Jednak nie myślałam o tym, bo wtedy odezwał się pan Esteban:
- Alberto – zaczął. – Oto odpowiedź na twoje pytanie, a jednocześnie temat dzisiejszej lekcji – Hiszpan wskazał na starszego Szweda, idącego w kierunku plaży. Bez słowa poszliśmy za nim.

1 komentarz:

  1. Nic z tego nie rozumiem. Szwed poszedł na plażę, oni poszli za nim.
    E tam czytam dalej PS masz nowego fana!!

    OdpowiedzUsuń