sobota, 9 marca 2013

W blasku życia - Rozdział 5: część 1



          Bardzo przepraszam za tak duże opóźnienie w opublikowaniu rozdziału 5, ale sporo było na głowie. Za namową przyjaciółki wrzucam go jednak wreszcie, mimo, że już niedługo będę musiała się nieźle napracować, aby nadążyć z wstawianiem :)
           ___________________________________________________

          Kolejne dni mijały bardzo szybko, a to dlatego, że każdy wyglądał mniej więcej tak samo. Pobudka o wschodzie słońca, śniadanie, lekcje z panią Anastazją, lunch, zajęcia z Lârishaurstarami, obiadokolacja oraz czas wolny, z którego i tak nie korzystaliśmy, bo byliśmy tak wykończeni, że od razu chodziliśmy spać. Po kilku dniach straciłam rachubę czasu i tylko dzięki naszej nauczycielce wiedziałam, jak jest data
danego dnia.
Tak zwane przez nas „szkolne lekcje” zlatywały nam bardzo szybko. Gorzej było z nauką języka Simbaquilów i historią oraz obyczajami Farcâchandów. Miałam wrażenie, ze nigdy się tego nie nauczę, tak samo z resztą jak bliźniacy. Zupełnie inaczej było z Panem Zawsze Idealnym, czyli Svenem. Już po kilku dniach miałam go po dziurki w nosie, zresztą tak jak wszyscy. Co chwila się wymądrzał, uważał, że ma zawsze rację, nie dawał sobie nic wytłumaczyć, a jak ja lub bliźniacy się w czymś pomyliliśmy, nie zostawiał na nas suchej nitki. Był taki wredny, chamski i w ogóle okropny, tak więc nic dziwnego, że wkrótce stał się moim wrogiem numer jeden. Chyba najbardziej wkurzało mnie zwracanie się do mnie po nazwisku, co on przyjmował z nieukrywana satysfakcją.
Przez kolejne kilka miesięcy pogorszyły się nie tylko kontakty między Svenem a mną, ale także pomiędzy Miguelem i Albertem. Nie miałam pojęcia, co jest nie tak, bo przy mnie obaj starali zachowywać się normalnie. Ale i tak widziałam, że o coś im poszło, no i to całkiem nieźle.
Pierwszy okres nauki okazał się dla mnie zbawieniem, bo dowiedziałam się wszystkiego, co chciałam wiedzieć o tym, kim jestem.  Większość rzeczy wyjaśnił mi pan Tadeusz, który był moim głównym nauczycielem. Muszę bowiem zaznaczyć, że lekcje z  Lârishaurstarami często wyglądały tak, że pracowaliśmy indywidualnie, tylko z naszym ,,przełożonym”.
Pan Tadeusz opowiadał mi wiele ważnych i ciekawych rzeczy. Na przykład to, co interesowało mnie od początku: dlaczego to ja zostałam wybrana? Okazało się, że pan Tadeusz nie ma dzieci, czyli też nie ma wnuków, a musiał wybrać swojego następcę. Miał dostępy do wielu źródeł informacji i po jakimś czasie wybrał kilku kandydatów z jego rodzinnej okolicy. Pewnego dnia przyjechał do Warszawy, aby poobserwować wybrane przez siebie dzieci. Kiedy szedł na spotkanie z którymś z rodziców, zobaczył sytuacje, której miałam nadzieję, że nikt nie widział (kiedy mi to opowiadał, całkowicie mnie zamurował).
To było na początku kwietnia, było już w miarę ciepło, więc z kumpelami postanowiłyśmy pójść na lody. Kiedy stałyśmy w kolejce, zaczął do nas gadać jakiś facet. Starałyśmy się go ignorować, ale w pewnym momencie mężczyzna niby się zatoczył i oparł o moją koleżankę, dotykając ja w miejscach, w których nie powinien. Agata krzyknęła, ale nikt ze stojących obok ludzi nie zareagował, dlatego nie namyślając się długo, przyłożyłam menelowi z całej siły w czułe miejsce, a potem jeszcze przywaliłam mu pięścią w nos i kopnęłam z pół obrotu w ramie. Facet był zbyt oszołomiony, żeby ruszyć się z ziemi. Zupełnie jak ja, bo nie wiedziałam, ze potrafię takie rzeczy! Gdyby nie moje koleżanki, które szybko zabrały mnie z tamtego miejsca, mogłabym teraz siedzieć w poprawczaku.
- Kiedy zobaczyłem, jak go pokonałaś – mówił pan Tadeusz – od razu pomyślałem, ze będziesz idealna na Farcâchanda. Tylko prawdziwi jeźdźcy Simbaquilów potrafią podświadomie zareagować w taki sposób.
Po kilku tygodniach teoretycznych lekcji przyszedł czas na treningi. Każdy z uczniów musiał umieć posługiwać się mieczem, łukiem oraz umieć walczyć wręcz. To, co zdarzyło się przy budce z lodami, świadczyło o tym, że każdy z nas już to wszystko potrafił, jednak musieliśmy tę wiedzę wydobyć na zewnątrz, a to wcale nie było łatwe. Każdy z nas ćwiczył ze swoim Lârishaurstarem, więc szanse nie były zbytnio wyrównane.
Wbrew pozorom łucznictwo wcale mnie nie pasjonowało. Owszem, całkiem dobrze mi szło, jednak czułam, że to nie było coś dla mnie. Wolałam pojedynki na miecze. Co prawda, z panem Tadeuszem nie dawało się na początku wygrywać, ale później szło mi coraz lepiej, a to dzięki dodatkowym treningom z doktor Jackiel.
Pani Anastazja okazała się dla mnie bardzo pomocna. Kiedy nie mogłam czegoś do końca zrozumieć (najczęściej dotyczyło to języka Simbaquilów), siadałyśmy razem wieczorami przy stole i wspólnie powtarzałyśmy lekcje. Doktor Jackiel była także jedyną osobą, której mogłam się zwierzać. Wiem, to dziwnie mieć za przyjaciółkę dorosłą kobietę, ale jak w okolicy nie ma innych dziewczyn, to po prostu trzeba się chwytać każdego ratunku. Nawet jak ma ponad trzydzieści lat.
Tak poza tym, wszystko wyglądało tak samo jak w zwykłych, baaardzo małych szkołach. Kiedy się już do wszystkiego przyzwyczaiłam, dni znowu wydawały mi się dziwnie monotonne i nudne, czyli nie warte zapamiętania. Chociaż był wyjątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz