Było to jakoś w
połowie października. Na wyspie Krlâta nie było pór roku, dlatego trudno było
się połapać w miesiącach. Mieliśmy właśnie lekcje o anatomii Simbaquilów i
robiliśmy jakieś ćwiczenia. Nagle coś zwróciło moja uwagę: Sven nie robił
swoich zadań, tylko gryzł ołówek i wpatrywał się w puste miejsce przy stole Lârishaurstarów.
Szturchnęłam siedzącego obok mnie Alberta (zauważyłam, że Miguel mocno
zmarszczył brwi, gdy to zrobiłam). Pokazałam głową na Szweda, jednak bliźniak
tylko wzruszył ramionami.
- Sven, o co
chodzi? – odezwał się pan Torkel, tym samym zwracając uwagę reszty mężczyzn.
- Zastanawiam
się nad czymś – odrzekł chłopak, wciąż wpatrując się w puste miejsce.
- A można
wiedzieć nad czym, chłopcze?
Sven popatrzył się
jeszcze chwilę, zamyślony, po czym wypalił:
- Czemu jest was
trzech?
Lârishaurstarowie
popatrzyli się na siebie, po czym spojrzeli na blondyna. My także , trochę z
niedowierzaniem, patrzyliśmy na chłopaka. Owszem, mnie i bliźniaków też to
interesowało, ale domyślaliśmy się, że to pewnie jakaś delikatna sprawa,
dlatego nie poruszaliśmy tego tematu.
To był kolejny
dowód na to, że Sven to po prostu bezczelny cham.
- Chyba
rzeczywiście czas, żeby wam o tym powiedzieć – powiedział pan Torkel, na co
Hiszpan i Polak kiwnęli głowami.
- A więc? –
dopytywał się Sven. Matko, jaki on potrafił być natrętny.
- Widzicie, drodzy
Farcâchandowie, dawniej rzeczywiście nie było nas trzech, tylko normalnie,
czterech – wydawało się, że mówienie o tym sprawia panu Nilssonowi ból. –
Jednak skutki drugiej wojny światowej głęboko się w nas wdarły, a szczególnie w
Dermaka – tego, którego teraz wśród nas nie ma. Jego rodzice, brat i siostra
zostali brutalnie zabici na jego oczach, co, niestety, odbiło się na jego
psychice – pan Torkel na chwilę zamilkł.
- Wiecie już, że
moc Simbaquila i jego Farcâchanda nazywana jest
Cechą – kontynuował nauczyciel. Nieśmiało pokiwaliśmy głowami. – Oraz że
każde z nich rodzi się z dobrą mocą, jednak poprzez swoje zachowanie i czyny
może ją przemienić w złą – tym razem pokiwaliśmy trochę pewniej. – Dobrze. A
więc już możecie się domyślić, co się stało z Dermakiem.
- Miał złą Cechę
– szepnął Miguel.
- Tak – odparł
cicho pan Esteban. – Była to Nienawiść. Nienawiść do niemieckich żołnierzy, do
całej wojny,…w ogóle do wszystkiego. Na drugim roku nauczania nasi Lârishaurstarowie
poznali się na Dermaku. Złych Farcâchandów zsyła się na banicję na biegun północny,
tak więc i to się stało z nim. Normalnie mężczyźni szybko tam umierali, z
wycieczenia, głodu lub pragnienia. Jednak z Dermakiem tak się nie stało.
- Czemu? –
spytał Alberto.
- Dermak jako
pierwszy w historii nauczył się korzystać ze swojej, tak zwanej przez nas
czarnej, mocy. Poprzedni źli Farcâchandowie nigdy nie potrafili tego do końca
zrobić. Wykorzystując złą Cechę, Dermak wraz ze swoim Simbaquilem zbudowali
fortecę, gdzieś daleko na północy. I tam mieszkają do dziś.
- Nie
powinniście byli go zabić?! – krzyknął Sven.
- Powinniśmy. Jednak
nie potrafiliśmy…i nie potrafimy nadal – rzekł ze smutkiem pan Esteban.
- Dermak
zabezpieczył soja kryjówkę zaklęciami, których nie potrafimy zdjąć – odezwał
się pan Tadeusz. - Poza tym, w
niewytłumaczalny sposób czarna moc dodała mu i jego Simbaquilowi sił, tak więc
są oni teraz potężniejsi od wszystkich nas razem wziętych.
- I dopiero
teraz nam o tym mówicie?! – Sven znowu zaczął krzyczeć. – Nie boicie się, ze
ten Dermak nas zaatakuje?!
- Nie zrobił
tego do teraz, więc po co miałby się trudzić? – odpowiedział pytaniem pan
Torkel.
- Bo teraz my tu
jesteśmy – odpowiedział Szwed.- W siedem… – spojrzał się na mnie -
…przepraszam, w sześć osób na pewno udałoby nam się go pokonać.
Zacisnęłam mocno
pięści.
- Widzisz, to
nie takie proste. Aby pokonać Dermaka, trzeba by opuścić wyspę, a my nie
możemy…
- A co, boicie
się ruszyć z zatęchłej kupy piasku? Mamy już jedną babę, tchórzów nam
wystarczy.
Nie wytrzymałam.
Gwałtownie zerwałam się z miejsca.
- Może byś
wreszcie ogarnął te swoje durne ego, bladolicy głąbie, co?! – krzyknęłam do
Svena. Chyba lekko go zaskoczyłam. – Nie jesteś na tej wyspie sam, a mnie się
jakoś już nie chce ciebie dłużej znosić. Zresztą tak jak pewnie wszystkim tu
obecnym.
- Jagoda… -
szepnął Miguel, ale go nie posłuchałam.
- Och, czyżbym
uraził pannę Malerównę? – Sven złapał się za serce, udając żal. – Proszę,
wybacz mi, ale czystej krwi Farcâchandowie już tak mają.
- Czystej krwi?
Czystej krwi?! – czułam, jak puszczają mi wszystkie nerwy. – Nie jesteśmy
czarodziejami z Hogwartu! Może jeszcze zaczniesz wyzywać mnie od szlam>?!
- Myślałem o
tym, ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię się pohamować – na jego
twarzy zagościł znany mi, złośliwy uśmieszek.
- Uwierz mi, że
ja się jeszcze hamuję – wycedziłam.
- O, to ciekawe
co mi zrobi panna Malerówna jak ją wyprowadzę z równowagi?
- A co, uważasz
się za takiego mistrza wnerwiania, albinosie?
- O matko, ale
pocisk! – Sven wstał, łapiąc się za czoło. – Normalnie powaliłaś mnie na
ziemię!
- Powalić to ja
cię jeszcze mogę, durniu!
- Tylko spróbuj
mnie tknąć, dziewucho!
- A co, boisz
się , że sobie ze mną nie poradzisz?
- Ha! A może
jeszcze myślisz, że mnie pokonasz?
- Nie jest to
takie trudne, jak ci się wydaje… Przecież już widzę, jak trzęsiesz portkami.
- Uważaj na słowa, Maler!
- Na imię mam
Jagoda, Nilsson!
- Nazwisko i
imię są sobie równe wśród pospólstwa!
- Coś takiego! A
ja myślałam, że to się odnosi tylko do plebsu, dlatego nie mówiłam na ciebie
Sven.
- Wiesz, jakoś
nie chce mi się słuchać durnych gadek bab!
- Ooo, czyżby
pan Nilsson się poddawał! A może przyznaje, że jest psychicznie chorym rasistą,
takim jak Hitler!
Sven
poczerwieniał na twarzy.
- Jak śmiesz! Ty
plugawa szmato!
- I może
uważasz, że można kobiety, czyli takie osoby jak ja, traktować jak zwykłe
zwierzęta, co?! Tak jak mnie od początku roku?!
Nachyliłam się
nad chłopakiem, który starał się zachować pokerową twarz.
- Zaskoczę cię –
syknęłam mu do ucha. – Zwierzęta też mogą mieć uczucia.
Po tych słowach
odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę plaży. Nie miałam ochoty wracać
do domku ani też zostawać na polance. Po chwili odbiłam w prawo, w małą
ścieżkę. Biegłam dość długo, dopóki nie uprzytomniłam sobie, że płaczę.
Zatrzymałam się, usiadłam przy jakimś drzewie i ukryłam twarz w dłoniach.
Czułam się kompletnie zagubiona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz