Tak, to prawda:
nienawidziłam Svena. Ale też w tamtym momencie nienawidziłam samej siebie. Za
to, ze okazałam się niewiele lepsza od niego. Co prawda, należało mu się, ale i
tak nie czułam się z tym dobrze. Nie byłam z natury mściwa.
Nagle usłyszałam
cichy szelest. Zrozumiałam, ze jestem w nieznanej części lasu, a zaczyna się
robić ciemno. Wstałam i, zaniepokojona, rozejrzałam się dookoła. Chwyciłam
leżący obok patyk, tak w razie czego.
- Halo? –
pisnęłam. Szelest powoli się zbliżał. – Jest tu kto?
Krzaki przede
mną poruszyły się. Zamarłam z patykiem w podniesionej ręce. Przełknęłam głośno
ślinę, gdy z zarośli wyszedł…
- Karmyk?! – Boże,
jak mi ulżyło.
- A kogo ty się
spodziewałaś? – zdziwił się stworek. – Co prawda, jest ze mną Uhuroir, ale to
nie powód…
- Że niby kto
jest z tobą?
Usłyszałam
trzask łamanej gałęzi i zobaczyła ruszające się drzewa.
- Nie musisz się
bać, dziewczynko – wyskrzeczał Karmyk, widząc, ze znowu podnoszę prymitywną
broń. – To Simbaquil mistrza Gracjusza. I nie wygłupiaj się z tym badylem. Nie
dali wam jeszcze żadnej broni?
- Sztylet na
niewiele by mi się zdał – odparłam, wyrzucając patyk.
- Możesz się zdziwić, na ile sposobów można go
wykorzystywać w walce.
Spojrzałam przed
siebie. Uhuroir był koloru ciemnej zieleni, jednak wierzchnie piórka na szyi
były seledynowe. Duży, zakrzywiony dziób miał srebrnozielony, tak samo jak
wysunięte pazury. Mówiąc do mnie, Simbaquil rozprostowywał sobie swoje
skrzydła. Były ogromne i dzięki temu przepiękne.
- Nie łatwo jest cię znaleźć, młody Farcâchandzie.
Zapuściłaś się dosyć daleko w las.
Trochę było mi
wstyd, że tak uciekłam, dlatego spuściłam głowę i zaczęłam się bawić sztyletem.
- Nie musisz się mnie obawiać, Jagodo.
Wiele o tobie słyszałem dobrego, dlatego nic ci nie zrobię.
- Wysłali was na
poszukiwania? – spytałam po chwili.
- Plotki szybko
się tutaj rozchodzą, dziewczynko – odparł Karmyk, przygładzając sobie swoją
afro-fryz, która i tak mu odskoczyła. – Tak więc już wszyscy wiedzą o twoim
karygodnym zachowaniu.
- Zasłużył sobie
na to – warknęłam w odpowiedzi, aż potworek podskoczył.
- Jednak i tak nie powinnaś tego robić i
sama doskonale o tym wiesz –
rzekł Uhuroir, mierząc mnie swoimi czarnymi oczami. – Widzę w tobie wielką moc, jednak przez takie zachowanie możesz ją w
sobie zaprzepaścić. Powinnaś uważać na to, co robisz i mówisz.
- Tak, ale…
- Posłuchaj – przerwał mi Simbaquil. – Mędrzec nie wybrałby cię bez jakiegoś
konkretnego powodu. Dlatego staraj się być jak najlepsza i nie daj sobą
pomiatać. Wiem, że Sven właśnie to z tobą robił, jednak Meistbing już się nim
zajął.
- Kto taki?
- Jeszcze zdążysz go poznać. Na szczęście na
razie nie ma powodów, abyś musiała do niego iść.
,,Matko –
pomyślałam – w takim razie bladolicy ma przerąbane”
- Wiesz, gdzie zawędrowałaś? – spytał mnie po chwili Uhuroir.
Pokręciłam
przecząco głową.
- Właśnie stąd Farcâchandowie biorą skały, z
których z naszą pomocą wykuwają broń.
- Serio? –
mówiąc to, ponownie zaczęłam się bawić sztyletem.
- Serio – takie słowo śmiesznie zabrzmiało w jego
ustach. Oboje się uśmiechnęliśmy. – Podobno
w tym miejscu każdy Farcâchand może odkryć swoją główną broń.
- Znaczy…broń,
którą mu się najlepiej walczy, tak?
Uhuroir kiwnął
głową.
- Zawsze jest tak, że każdy z Farcâchandów
posługuję się innym rodzajem broni. Oczywiście, w każdym musi sobie umieć
radzić, jednak jedna z broni…no, można powiedzieć, że jest do niego przywiązana
najlepiej. Normalnie jeźdźcy odkrywają to podczas trwania nauki, jednak skoro
już tu jesteś… - Simbaquil
mrugnął do mnie okiem.
- Mam przy sobie
tylko sztylet – powiedziałam, jednak Uhuroir pokazał przednią łapą na małe
drzewo stojące z dziesięć metrów ode mnie. Spojrzałam na moją ,,broń”. Był to
lekko złocony, z wygodna rękojeścią, jednak nadal po prostu wielki nóż. Nie
sądziłam, bym umiała się nim bronić.
- Jeśli to okaże się twoją bronią – rzekł Uhuroir – drzewo da ci niespodziankę. Musisz tylko odpowiednio wycelować.
- Przecież jest
już ciemno. Nic nie widzę – dopiero wtedy zrozumiałam, że już dawno po
zachodzie słońca.
Simbaquil
uśmiechnął się tajemniczo.
,,Dobra –
pomyślałam. – Jak tak bardzo chce zobaczyć moją porażkę…”
Ustawiłam się w
odpowiedniej pozycji i postarałam się wymierzyć. Miałam wrażenie, że sztylet
zlał się z moją dłonią. Przymknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, było jaśniej niż
przed chwilą. Co dziwne, wcale mnie to nie zaskoczyło.
Zrobiłam
zamach…i światło znikło. Czułam się tak, jakby czas się na chwilę zatrzymał.
Widziałam, jak sztylet obraca się w powietrzu, aby na koniec…
- Łał! –
krzyknął Karmyk.
…trafić w sam
środek drzewka.
- Skąd
wiedziałeś?! – krzyknęłam do Uhuroira, który zdawał się być zadowolony z
efektów.
- Tylko się domyślałem – Simbaquil otworzył szeroko dziób,
ukazując swój długi, różowy język. – No,
bierz szybko tę niespodziankę. Trzeba cię odstawić do domu.
***
Okazało się, że
wywędrowałam dalej, niż mi się zdawało. Pół godziny po tym, jak wzięłam z
dziupli drzewa ,,niespodziankę”, wraz z Karmykiem idącym na czele i Uhuroirem
zamykającym pochód doszliśmy do domków na plaży. Wszyscy mężczyźni (tak, mówię
też o moich kolegach) wraz z panią Anastazja siedzieli przy ognisku i nerwowo o
czymś rozmawiali. Gdy zobaczyli nas wychodzących z lasu, zerwali się na równe
nogi.
- Jaga! –
wykrzyknęli bliźniacy, biegnąc w moim kierunku.
- A od kiedy to
używacie takich zdrobnień? – wydusiłam, gdy już obaj mnie wyściskali.
- Uznaliśmy, że
twoje imię jest trochę za długie – wyjaśnił Miguel. – Skróty są fajniejsze.
Uśmiechnęłam się
do nich szeroko. I nagle zauważyłam pewną zmianę.
- Gdzie Sven? –
spytałam.
Alberto i Miguel
przełknęli głośno ślinę.
- Jest u…
- Dobra,
chłopaki – pan Esteban położył im ręce na ramionach. – Pozwoliliśmy wam poczekać
na Jagodę, ale teraz musicie już iść spać.
- Ale dziadku…
- Bez dyskusji.
Jutro kolejna część treningu i musicie być wypoczęci – Hiszpan odwrócił ich
lekko w kierunku chatki. – Dobranoc panom. Już was tu nie widzę!
Bliźniacy, z
opuszczonymi głowami, poszli do swojego domku. Wtedy stojący przy ognisku pan
Tadeusz dał mi znak, żebym do niego przyszła. Minę miał bardzo poważną i
surową.
- Uhuroir
powiedział ci już pewnie, jak oceniamy twoje dzisiejsze zachowanie – zaczął,
gdy usiadłam z nim na pniaku. Pozostali nauczyciele poszli do swoich domków,
gdzie odesłał ich starszy Polak.
- Mniej więcej –
wybąkałam, Zaczęłam miętosić w ręku ,,niespodziankę”.
- Może i Sven
zasłużył sobie na jakąś karę, jednak od jej wymierzania jesteśmy tutaj my. Ty
nie masz do tego prawa.
- Yhmm…
- W ogóle cud,
ze się z nim nie pobiłaś! To by dopiero był problem… – pan Tadeusz westchnął. –
Jagodo, spójrz na mnie.
Zrobiłam tak,
jak mi kazał. Nagle zobaczyłam, jaki jest stary i zmęczony. Aż zrobiło mi się
jeszcze bardziej smutno.
- Sven nie jest
przykładem idealnego Farcâchanda, ale jest jedynym wnukiem Torkela i drzemie w
nim ogromna moc. Tak samo jak w tobie. Nie zniszczcie jej przez jakieś swoje
wewnętrzne konflikty.
Po chwili ciszy
pan Tadeusz znowu się odezwał:
- Powiem ci coś,
czego nie powinnaś nikomu powtarzać, dobrze? – przytaknęłam. – Dermak może i
nie zaatakował nas fizycznie, ale ciągle atakuje nas duchowo. Żywi się naszym
strachem, gniewem, złością, a najbardziej nienawiścią. Dlatego chcemy, żeby
panowała tutaj zgoda. Nie musisz od razu stać się najlepszą przyjaciółką Svena,
ale przynajmniej postaraj się go znosić.
Pokiwałam lekko
głową. Jeśli Dermak naprawdę żywi się naszymi słabymi punktami, to niedługo
będzie niepokonany.
- Trochę to
straszne – powiedziałam. – W sensie, to o Dermaku.
- Niestety, jest
on naszym wrogiem numer jeden. Nie możemy znaleźć u niego słabego punktu.
Właśnie dlatego jeszcze go nie pokonaliśmy.
- A jeśli
nauczymy się zwalczać nienawiść…
- …wtedy mamy
jakaś szansę w starciu z nim – dokończył za mnie pan Tadeusz. – Niewielką, ale
zawsze.
Znowu zaczęłam
bawić się moją ,,niespodzianą”.
- To co,
postarasz się hamować swoje emocje?
- Tak –
odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do mojego Lârishaurstara. – Z resztą, dzisiaj
zdążyłam się już wyżyć na Svenie. Powinnam być spokojniejsza.
- To super – pan
Tadeusz wstał i klasnął w ręce. – Na dzisiaj już chyba koniec. Ty także
powinnaś iść spać, jak Miguel i Alberto.
- A co ze Svenem?
– spytałam. Oczywiście, z czystej ciekawości. Żeby nie było.
- Och, czyżby
panna Jagoda zaczęła się interesować swoim nowym przyjacielem?
Posłałam mu
jedno z tych spojrzeń w stylu ,,Ty się lepiej już nie odzywaj!”
Pan Tadeusz
roześmiał się.
- Nie martw się
nim – odpowiedział, ciągle się uśmiechając. – Nie wiem, kiedy wróci, ale na
pewno w odpowiednim momencie. A, właśnie! – pan Tadeusz pstryknął palcami,
drugą ręką pchając mnie wraz z sobą w kierunku mojego domku. - Musisz nam jutro
wszystkim pokazać swój prezent od Drzewa Sztyletów! Pewnie będą w niezłym
szoku…
- Skąd pan wie,
że to od…
- Karmyk już ci mówił. – Uhuroir, który mi
przerwał, zdawał się być bardzo rozbawiony. - Plotki rozchodzą się tu z prędkością błyskawicy.
***
Rano trudno mi
było sobie przypomnieć, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Wszystko wydawało
się być snem. Pięknym, minionym snem. Jednak widok leżącej obok mojego łóżka
,,niespodzianki” uświadomił mi, że to wszystko działo się naprawdę. Dlatego
szybko zerwałam się z łóżka.
Od czasu, kiedy
większość naszych zajęć z Lârishaurstarami stanowiły ćwiczenia fizyczne, nie
chodziłam za często w sukience. Mundurek był śliczny, owszem, jednak niewygodnie
by mi się w nim ćwiczyło. Dlatego pani Anastazja załatwiła mi lepszy,
wygodniejszy strój.
Nie
byłam jakąś wielką fanką sukienek. To, co dostałam od nauczycielki, składało
się z kilku części, ale przynajmniej można powiedzieć, że było spodniami.
Teoretycznie na wyspie Krlâta przez cały rok była taka sama pora roku i było
ciepło jak na wiosnę. Jednak mi zawsze było zimno w nogi, dlatego miałam
ciemnozielone leginsy. Na to zakładałam jednoczęściowy kombinezon, z krótkimi
spodenkami oraz bez rękawów. Był on oczywiście koloru malachitowego i miał
kilka złotych guziczków.
Zauważyłam, że
wraz ze zmianą mojej diety żywieniowej zaczęły mi tez szybciej rosnąć włosy.
Było to podejrzanie dziwnie, jednak nie narzekałam. Loki sięgały mi teraz
prawie do łopatek, a NIENAWIDZIŁAM mieć rozpuszczonych i jednocześnie tak
długich włosów, dlatego upinałam je w gładki, wysoki kucyk. Bliźniacy nieraz
namawiali mnie, żebym sobie je rozpuściła, jednak ja kategorycznie mówiłam
,,nie”.
Nie będę się już
dłużej rozwodzić nad moim wyglądem, bez obaw. Po tym, jak się wyszykowałam,
chwyciłam moją ,,niespodziankę” i niczym fryga pobiegłam na śniadanie. Nie
dałabym rady ukryć mojego prezentu, dlatego przygotowałam się, że od razu
pokażę ją wszystkim mężczyznom.
- Jaga jak
zwykle idealnie odstawiona – rzekł z uśmiechem na powitanie Albert.
- Nawet jeden
włos nie może wystawać z jej końskiego ogona – zawtórował mu Miguel. Normalnie
to bym się pewnie na nich odgryzła, ale zauważyłam jedną ważna rzecz: bliźniacy
już się nie kłócili. Znając życie, wczoraj, po mojej, jeśli można to tak
nazwać, kłótni ze Svenem Lârishaurstarowie postanowili pogodzić skłóconych
Hiszpanów. I chyba im się to udało.
- Ej, ej, ej –
Miguel podniósł się, szturchają brata. – Co my mamy ciekawego w rączkach, pani
Jagódko?
Zatrzymałam się
i podniosłam wyżej moją ,,niespodziankę”.
- To niemożliwe!
Czy to jest… - Alberto aż się zachłysnął.
Tak. Trzymałam w
ręce najprawdziwsze Jaggary (dowiedziałam się, jak się na nie mówi od
Uhuroira). Było to dziesięć ozdobionych różnokolorowymi, małymi brylancikami
sztyletów, z idealnie wygładzonymi rękojeściami i śmiertelnie ostrymi ostrzami.
Każdy Jaggar schowany był w małej przegródce w skórzanym pasie, idealnie dopasowanym
do mojej talii. W ogóle, całość wyglądała, jakby była zrobiona specjalnie dla
mnie. Każdy sztylet idealnie układał się w mojej dłoni, a kiedy miałam założony
pas, nie krępował mi on ruchów i, co więcej, było mi w nim bardzo wygodnie.
- Ja cię… -
zachwycał się Miguel, wyjmując i z bliska oglądając jeden z Jaggarów. – Nie no,
nie mogę…Ale czad…
Pan Torkel i pan
Esteban także podeszli bliżej, zaciekawieni. Jednak kiedy podeszli na tyle
blisko, że zobaczyli wszystkie złote wzorki na pasku, popatrzyli na siebie
zaniepokojeni.
- Co się stało?
– spytał się obserwujący wraz ze mną mężczyzn Alberto.
-
Ach, to nic… - odpowiedzieli zdawkowo Lârishaurstarowie. Po chwili wesoło się
uśmiechnęli i zaczęli opisywać mi właściwości tego rodzaju broni.
Dowiedziałam
się, że osoba, której główną bronią są Jaggary lub Upinow (łuk) nigdy nie
chybia. Zawsze trafi do celu, nawet gdyby robiła to w ciemności lub z bardzo
dużej odległości. Poza tym, co obejmuje także inne rodzaje broni, gdy Farcâchand
w pełni osiągnie swoją moc (co najczęściej następuje po odkryciu swojej Cechy i
po całkowitym wyeliminowaniu jej przeciwieństwa), siła płynąca z wnętrza takiej
osoby przechodzi na broń i wtedy można powiedzieć, że ta osoba jest
niepokonana.
-
Ej, a tak w ogóle to nie fair – powiedział w pewnym momencie Miguel. – Skoro
Jag już ma swoją broń, to my też powinniśmy!
-
Wszystko w swoim czasie – odparł spokojnie pan Esteban. – Los chciał, żeby Jagoda
odkryła broń wcześniej, a wiec nie możemy się z nim kłócić. Kto wie, co
przyszłość ma w zanadrzu dla tej dziewczyny?
Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, o co może mu chodzić. Dlatego zbytnio nie przejęłam się
tymi słowami. Dopiero znacznie, znacznie później pojęłam ich sens.
Ile było tych sztyletów?
OdpowiedzUsuń