niedziela, 24 marca 2013

W blasku życia - Rozdział 5: część 3



Tak, to prawda: nienawidziłam Svena. Ale też w tamtym momencie nienawidziłam samej siebie. Za to, ze okazałam się niewiele lepsza od niego. Co prawda, należało mu się, ale i tak nie czułam się z tym dobrze. Nie byłam z natury mściwa.
Nagle usłyszałam cichy szelest. Zrozumiałam, ze jestem w nieznanej części lasu, a zaczyna się robić ciemno. Wstałam i, zaniepokojona, rozejrzałam się dookoła. Chwyciłam leżący obok patyk, tak w razie czego.
- Halo? – pisnęłam. Szelest powoli się zbliżał. – Jest tu kto?
Krzaki przede mną poruszyły się. Zamarłam z patykiem w podniesionej ręce. Przełknęłam głośno ślinę, gdy z zarośli wyszedł…
- Karmyk?! – Boże, jak mi ulżyło.
- A kogo ty się spodziewałaś? – zdziwił się stworek. – Co prawda, jest ze mną Uhuroir, ale to nie powód…
- Że niby kto jest z tobą?
Usłyszałam trzask łamanej gałęzi i zobaczyła ruszające się drzewa.
- Nie musisz się bać, dziewczynko – wyskrzeczał Karmyk, widząc, ze znowu podnoszę prymitywną broń. – To Simbaquil mistrza Gracjusza. I nie wygłupiaj się z tym badylem. Nie dali wam jeszcze żadnej broni?
- Sztylet na niewiele by mi się zdał – odparłam, wyrzucając patyk.
- Możesz się zdziwić, na ile sposobów można go wykorzystywać w walce.
Spojrzałam przed siebie. Uhuroir był koloru ciemnej zieleni, jednak wierzchnie piórka na szyi były seledynowe. Duży, zakrzywiony dziób miał srebrnozielony, tak samo jak wysunięte pazury. Mówiąc do mnie, Simbaquil rozprostowywał sobie swoje skrzydła. Były ogromne i dzięki temu przepiękne.
- Nie łatwo jest cię znaleźć, młody Farcâchandzie. Zapuściłaś się dosyć daleko w las.
Trochę było mi wstyd, że tak uciekłam, dlatego spuściłam głowę i zaczęłam się bawić sztyletem.
- Nie musisz się mnie obawiać, Jagodo. Wiele o tobie słyszałem dobrego, dlatego nic ci nie zrobię.
- Wysłali was na poszukiwania? – spytałam po chwili.
- Plotki szybko się tutaj rozchodzą, dziewczynko – odparł Karmyk, przygładzając sobie swoją afro-fryz, która i tak mu odskoczyła. – Tak więc już wszyscy wiedzą o twoim karygodnym zachowaniu.
- Zasłużył sobie na to – warknęłam w odpowiedzi, aż potworek podskoczył.
- Jednak i tak nie powinnaś tego robić i sama doskonale o tym wiesz – rzekł Uhuroir, mierząc mnie swoimi czarnymi oczami. – Widzę w tobie wielką moc, jednak przez takie zachowanie możesz ją w sobie zaprzepaścić. Powinnaś uważać na to, co robisz i mówisz.
- Tak, ale…
- Posłuchaj – przerwał mi Simbaquil. – Mędrzec nie wybrałby cię bez jakiegoś konkretnego powodu. Dlatego staraj się być jak najlepsza i nie daj sobą pomiatać. Wiem, że Sven właśnie to z tobą robił, jednak Meistbing już się nim zajął.
- Kto taki?
- Jeszcze zdążysz go poznać. Na szczęście na razie nie ma powodów, abyś musiała do niego iść.
,,Matko – pomyślałam – w takim razie bladolicy ma przerąbane”
- Wiesz, gdzie zawędrowałaś? – spytał mnie po chwili Uhuroir.
Pokręciłam przecząco głową.
- Właśnie stąd Farcâchandowie biorą skały, z których z naszą pomocą wykuwają broń.
- Serio? – mówiąc to, ponownie zaczęłam się bawić sztyletem.
- Serio – takie słowo śmiesznie zabrzmiało w jego ustach. Oboje się uśmiechnęliśmy. – Podobno w tym miejscu każdy Farcâchand może odkryć swoją główną broń.
- Znaczy…broń, którą mu się najlepiej walczy, tak?
Uhuroir kiwnął głową.
- Zawsze jest tak, że każdy z Farcâchandów posługuję się innym rodzajem broni. Oczywiście, w każdym musi sobie umieć radzić, jednak jedna z broni…no, można powiedzieć, że jest do niego przywiązana najlepiej. Normalnie jeźdźcy odkrywają to podczas trwania nauki, jednak skoro już tu jesteś… - Simbaquil mrugnął do mnie okiem.
- Mam przy sobie tylko sztylet – powiedziałam, jednak Uhuroir pokazał przednią łapą na małe drzewo stojące z dziesięć metrów ode mnie. Spojrzałam na moją ,,broń”. Był to lekko złocony, z wygodna rękojeścią, jednak nadal po prostu wielki nóż. Nie sądziłam, bym umiała się nim bronić.
- Jeśli to okaże się twoją bronią – rzekł Uhuroir – drzewo da ci niespodziankę. Musisz tylko odpowiednio wycelować.
- Przecież jest już ciemno. Nic nie widzę – dopiero wtedy zrozumiałam, że już dawno po zachodzie słońca.
Simbaquil uśmiechnął się tajemniczo.
,,Dobra – pomyślałam. – Jak tak bardzo chce zobaczyć moją porażkę…”
Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji i postarałam się wymierzyć. Miałam wrażenie, że sztylet zlał się z moją dłonią. Przymknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, było jaśniej niż przed chwilą. Co dziwne, wcale mnie to nie zaskoczyło.
Zrobiłam zamach…i światło znikło. Czułam się tak, jakby czas się na chwilę zatrzymał. Widziałam, jak sztylet obraca się w powietrzu, aby na koniec…
- Łał! – krzyknął Karmyk.
…trafić w sam środek drzewka.
- Skąd wiedziałeś?! – krzyknęłam do Uhuroira, który zdawał się być zadowolony z efektów.
- Tylko się domyślałem – Simbaquil otworzył szeroko dziób, ukazując swój długi, różowy język. – No, bierz szybko tę niespodziankę. Trzeba cię odstawić do domu.

***

Okazało się, że wywędrowałam dalej, niż mi się zdawało. Pół godziny po tym, jak wzięłam z dziupli drzewa ,,niespodziankę”, wraz z Karmykiem idącym na czele i Uhuroirem zamykającym pochód doszliśmy do domków na plaży. Wszyscy mężczyźni (tak, mówię też o moich kolegach) wraz z panią Anastazja siedzieli przy ognisku i nerwowo o czymś rozmawiali. Gdy zobaczyli nas wychodzących z lasu, zerwali się na równe nogi.
- Jaga! – wykrzyknęli bliźniacy, biegnąc w moim kierunku.
- A od kiedy to używacie takich zdrobnień? – wydusiłam, gdy już obaj mnie wyściskali.
- Uznaliśmy, że twoje imię jest trochę za długie – wyjaśnił Miguel. – Skróty są fajniejsze.
Uśmiechnęłam się do nich szeroko. I nagle zauważyłam pewną zmianę.
- Gdzie Sven? – spytałam.
Alberto i Miguel przełknęli głośno ślinę.
- Jest u…
- Dobra, chłopaki – pan Esteban położył im ręce na ramionach. – Pozwoliliśmy wam poczekać na Jagodę, ale teraz musicie już iść spać.
- Ale dziadku…
- Bez dyskusji. Jutro kolejna część treningu i musicie być wypoczęci – Hiszpan odwrócił ich lekko w kierunku chatki. – Dobranoc panom. Już was tu nie widzę!
Bliźniacy, z opuszczonymi głowami, poszli do swojego domku. Wtedy stojący przy ognisku pan Tadeusz dał mi znak, żebym do niego przyszła. Minę miał bardzo poważną i surową.
- Uhuroir powiedział ci już pewnie, jak oceniamy twoje dzisiejsze zachowanie – zaczął, gdy usiadłam z nim na pniaku. Pozostali nauczyciele poszli do swoich domków, gdzie odesłał ich starszy Polak.
- Mniej więcej – wybąkałam, Zaczęłam miętosić w ręku ,,niespodziankę”.
- Może i Sven zasłużył sobie na jakąś karę, jednak od jej wymierzania jesteśmy tutaj my. Ty nie masz do tego prawa.
- Yhmm…
- W ogóle cud, ze się z nim nie pobiłaś! To by dopiero był problem… – pan Tadeusz westchnął. – Jagodo, spójrz na mnie.
Zrobiłam tak, jak mi kazał. Nagle zobaczyłam, jaki jest stary i zmęczony. Aż zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno.
- Sven nie jest przykładem idealnego Farcâchanda, ale jest jedynym wnukiem Torkela i drzemie w nim ogromna moc. Tak samo jak w tobie. Nie zniszczcie jej przez jakieś swoje wewnętrzne konflikty.
Po chwili ciszy pan Tadeusz znowu się odezwał:
- Powiem ci coś, czego nie powinnaś nikomu powtarzać, dobrze? – przytaknęłam. – Dermak może i nie zaatakował nas fizycznie, ale ciągle atakuje nas duchowo. Żywi się naszym strachem, gniewem, złością, a najbardziej nienawiścią. Dlatego chcemy, żeby panowała tutaj zgoda. Nie musisz od razu stać się najlepszą przyjaciółką Svena, ale przynajmniej postaraj się go znosić.
Pokiwałam lekko głową. Jeśli Dermak naprawdę żywi się naszymi słabymi punktami, to niedługo będzie niepokonany.
- Trochę to straszne – powiedziałam. – W sensie, to o Dermaku.
- Niestety, jest on naszym wrogiem numer jeden. Nie możemy znaleźć u niego słabego punktu. Właśnie dlatego jeszcze go nie pokonaliśmy.
- A jeśli nauczymy się zwalczać nienawiść…
- …wtedy mamy jakaś szansę w starciu z nim – dokończył za mnie pan Tadeusz. – Niewielką, ale zawsze.
Znowu zaczęłam bawić się moją ,,niespodzianą”.
- To co, postarasz się hamować swoje emocje?
- Tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do mojego Lârishaurstara. – Z resztą, dzisiaj zdążyłam się już wyżyć na Svenie. Powinnam być spokojniejsza.
- To super – pan Tadeusz wstał i klasnął w ręce. – Na dzisiaj już chyba koniec. Ty także powinnaś iść spać, jak Miguel i Alberto.
- A co ze Svenem? – spytałam. Oczywiście, z czystej ciekawości. Żeby nie było.
- Och, czyżby panna Jagoda zaczęła się interesować swoim nowym przyjacielem?
Posłałam mu jedno z tych spojrzeń w stylu ,,Ty się lepiej już nie odzywaj!”
Pan Tadeusz roześmiał się.
- Nie martw się nim – odpowiedział, ciągle się uśmiechając. – Nie wiem, kiedy wróci, ale na pewno w odpowiednim momencie. A, właśnie! – pan Tadeusz pstryknął palcami, drugą ręką pchając mnie wraz z sobą w kierunku mojego domku. - Musisz nam jutro wszystkim pokazać swój prezent od Drzewa Sztyletów! Pewnie będą w niezłym szoku…
- Skąd pan wie, że to od…
- Karmyk już ci mówił. – Uhuroir, który mi przerwał, zdawał się być bardzo rozbawiony. - Plotki rozchodzą się tu z prędkością błyskawicy.

***
Rano trudno mi było sobie przypomnieć, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Wszystko wydawało się być snem. Pięknym, minionym snem. Jednak widok leżącej obok mojego łóżka ,,niespodzianki” uświadomił mi, że to wszystko działo się naprawdę. Dlatego szybko zerwałam się z łóżka.
Od czasu, kiedy większość naszych zajęć z Lârishaurstarami stanowiły ćwiczenia fizyczne, nie chodziłam za często w sukience. Mundurek był śliczny, owszem, jednak niewygodnie by mi się w nim ćwiczyło. Dlatego pani Anastazja załatwiła mi lepszy, wygodniejszy strój.
         Nie byłam jakąś wielką fanką sukienek. To, co dostałam od nauczycielki, składało się z kilku części, ale przynajmniej można powiedzieć, że było spodniami. Teoretycznie na wyspie Krlâta przez cały rok była taka sama pora roku i było ciepło jak na wiosnę. Jednak mi zawsze było zimno w nogi, dlatego miałam ciemnozielone leginsy. Na to zakładałam jednoczęściowy kombinezon, z krótkimi spodenkami oraz bez rękawów. Był on oczywiście koloru malachitowego i miał kilka złotych guziczków.
Zauważyłam, że wraz ze zmianą mojej diety żywieniowej zaczęły mi tez szybciej rosnąć włosy. Było to podejrzanie dziwnie, jednak nie narzekałam. Loki sięgały mi teraz prawie do łopatek, a NIENAWIDZIŁAM mieć rozpuszczonych i jednocześnie tak długich włosów, dlatego upinałam je w gładki, wysoki kucyk. Bliźniacy nieraz namawiali mnie, żebym sobie je rozpuściła, jednak ja kategorycznie mówiłam ,,nie”.
Nie będę się już dłużej rozwodzić nad moim wyglądem, bez obaw. Po tym, jak się wyszykowałam, chwyciłam moją ,,niespodziankę” i niczym fryga pobiegłam na śniadanie. Nie dałabym rady ukryć mojego prezentu, dlatego przygotowałam się, że od razu pokażę ją wszystkim mężczyznom.
- Jaga jak zwykle idealnie odstawiona – rzekł z uśmiechem na powitanie Albert.
- Nawet jeden włos nie może wystawać z jej końskiego ogona – zawtórował mu Miguel. Normalnie to bym się pewnie na nich odgryzła, ale zauważyłam jedną ważna rzecz: bliźniacy już się nie kłócili. Znając życie, wczoraj, po mojej, jeśli można to tak nazwać, kłótni ze Svenem Lârishaurstarowie postanowili pogodzić skłóconych Hiszpanów. I chyba im się to udało.
- Ej, ej, ej – Miguel podniósł się, szturchają brata. – Co my mamy ciekawego w rączkach, pani Jagódko?
Zatrzymałam się i podniosłam wyżej moją ,,niespodziankę”.
- To niemożliwe! Czy to jest… - Alberto aż się zachłysnął.
Tak. Trzymałam w ręce najprawdziwsze Jaggary (dowiedziałam się, jak się na nie mówi od Uhuroira). Było to dziesięć ozdobionych różnokolorowymi, małymi brylancikami sztyletów, z idealnie wygładzonymi rękojeściami i śmiertelnie ostrymi ostrzami. Każdy Jaggar schowany był w małej przegródce w skórzanym pasie, idealnie dopasowanym do mojej talii. W ogóle, całość wyglądała, jakby była zrobiona specjalnie dla mnie. Każdy sztylet idealnie układał się w mojej dłoni, a kiedy miałam założony pas, nie krępował mi on ruchów i, co więcej, było mi w nim bardzo wygodnie.
- Ja cię… - zachwycał się Miguel, wyjmując i z bliska oglądając jeden z Jaggarów. – Nie no, nie mogę…Ale czad…
Pan Torkel i pan Esteban także podeszli bliżej, zaciekawieni. Jednak kiedy podeszli na tyle blisko, że zobaczyli wszystkie złote wzorki na pasku, popatrzyli na siebie zaniepokojeni.
- Co się stało? – spytał się obserwujący wraz ze mną mężczyzn Alberto.
         - Ach, to nic… - odpowiedzieli zdawkowo Lârishaurstarowie. Po chwili wesoło się uśmiechnęli i zaczęli opisywać mi właściwości tego rodzaju broni.
         Dowiedziałam się, że osoba, której główną bronią są Jaggary lub Upinow (łuk) nigdy nie chybia. Zawsze trafi do celu, nawet gdyby robiła to w ciemności lub z bardzo dużej odległości. Poza tym, co obejmuje także inne rodzaje broni, gdy Farcâchand w pełni osiągnie swoją moc (co najczęściej następuje po odkryciu swojej Cechy i po całkowitym wyeliminowaniu jej przeciwieństwa), siła płynąca z wnętrza takiej osoby przechodzi na broń i wtedy można powiedzieć, że ta osoba jest niepokonana.
         - Ej, a tak w ogóle to nie fair – powiedział w pewnym momencie Miguel. – Skoro Jag już ma swoją broń, to my też powinniśmy!
         - Wszystko w swoim czasie – odparł spokojnie pan Esteban. – Los chciał, żeby Jagoda odkryła broń wcześniej, a wiec nie możemy się z nim kłócić. Kto wie, co przyszłość ma w zanadrzu dla tej dziewczyny?
         Wtedy jeszcze nie wiedziałam, o co może mu chodzić. Dlatego zbytnio nie przejęłam się tymi słowami. Dopiero znacznie, znacznie później pojęłam ich sens.

1 komentarz: