Sven wrócił do nas pięć dni po tamtym
incydencie. Nic chłopakom nie chciał powiedzieć, z nauczycielami też niewiele
rozmawiał. W ogóle, stał się jakiś cichszy i spokojniejszy. Jednak nadal
widziałam tę nienawiść w jego oczach, gdy na mnie patrzył. To, że tego nie
mówił, nie oznaczało wcale, ze jego uczucie do mnie nie straciło na sile. Po
prostu tego nie okazywał.
Dni
mijały naprawdę szybko. Nawet nie zauważyłam, jak przyszedł grudzień. Oczywiście,
nie poczuliśmy tego na własnej skórze. Nie padał śnieg ani nic z tych rzeczy. W
sumie, to chyba tylko ja i szanowny pan Nilsson odczuwaliśmy jego brak.
Bliźniacy wychowywali się w południowej Hiszpanii, pewnie nawet nie słyszeli o
czymś takim.
W
końcu nadeszła Wigilia. Nie czułam żadnej radosnej ani świątecznej atmosfery,
jak u pani Ani. Kilka dni przed Świętami pan Tadeusz pojechał do mojej
opiekunki, aby zawiadomić ją o moim pozostaniu w szkole i ogólnie powiedzieć
całą prawdę. Strasznie się bałam, jak zareaguje, ale podobno nie było tak źle.
Lârishaurstarowie,
aby nie było nam tak bardzo smutno, postarali się zrobić wszystko tak, jak jest
zazwyczaj na Boże Narodzenie. Przynieśli olbrzymi świerk, który wraz z
bliźniakami pięknie udekorowaliśmy, a później polecili pani Anastazji przygotować
wigilijna wieczerzę. Chętnie jej pomagałam i to właśnie dzięki mnie pojawiły
się takie potrawy jak ryba po grecku czy śledzie w śmietanie.
Była
jeszcze kwestia prezentów. Nie mieliśmy nic, co moglibyśmy sobie podarować.
Robótki ręczne jakoś nas nie fascynowały, a nawet jeśli byśmy coś takiego dali
sobie nawzajem, nie bylibyśmy zbytnio zadowoleni. Kiedy tak głowiliśmy nad tym
problemem, nasi nauczyciele oznajmili nam, że mają dla nas wszystkich jeden
olbrzymi prezent, który pokażą nam dopiero na Święta. Nie mogłam po prostu
usiedzieć w miejscu, tak mnie zżerała ciekawość. Dopiero później zorientowałam
się, że miał to być też sposób na odwrócenie naszej uwagi od niespędzania
Wigilii z rodziną i przyjaciółmi.
W
sumie, to nie wiem czemu nie mogliśmy wtedy opuścić wyspy. Kiedy spytałam się o
to pana Tadeusza, zbył mnie słowami „Taki już mamy po prostu zwyczaj: uczniowie
opuszczają nas tylko na wakacje”. Trochę dziwne, ale nie wydawało mi się wtedy
podejrzane. W sumie, to dopiero teraz myślę sobie, że o tylu rzeczach nie
miałam nawet pojęcia…
Kiedy nadszedł świąteczny dzień, założyłam
swoją sukienkę. Matko, miałam wrażenie, że nie chodziłam w niej wieki! Tym
razem ramiączka założyłam normalnie, a na ramiona zrzuciłam bawełniany, zielony
sweterek. Na Oceanie Atlantyckim szalał od kilku dni potężny sztorm i nawet na
naszej wyspie dawało się odczuwać lekkie obniżenie temperatury.
Wieczerza
jak zwykle miała być na dworze. Wokół stołu Lârishaurstarowie pozapalali
pochodnie, które dawały staroświecki klimat. Nie tylko ja ubrałam się INACZEJ. Chłopaki mieli na sobie eleganckie
spodnie i koszule, a nauczyciele dodatkowo marynarki. Pani Anastazja założyła
długą, bordową sukienkę, tak bardzo odstającą od naszej zielono – brązowej gamy
kolorów.
Gdy
już usiedliśmy przy stole, zaczęliśmy śpiewać kolędy. Tylko jedna łączyła nasze
wszystkie kraje, więc tylko jedną mogliśmy zaśpiewać wspólnie. Cicha noc… obudziła we mnie jakże
odległe wspomnienia, kiedy to byłam NORMALNA. W sumie to nie czułam się na wyspie jakoś niezwykle i inaczej,
jednak wiedziałam, że to się niedługo zmieni. A dokładnie wtedy, kiedy z jaj
wyklują się nasze Simbaquile.
Jednak
wtedy starałam się o tym nie myśleć. Po odśpiewaniu kilku kolęd znanych
maksymalnie tylko trzem osobom już mieliśmy zabrać się do jedzenia, kiedy
dorośli przypomnieli nam o opłatku. Z radością powymieniałam życzenia z
bliźniakami, panem Tadeuszem, Torkelem i Estebanem oraz z panią Anastazją.
Jednak w końcu przyszedł czas na Nilssona (on mówi mi po nazwisku, ta ja nie
będę mu dłużna). Nauczyciele dali nam dyskretnie znaki, że nie zaczniemy jeść,
dopóki nie złożymy sobie nawzajem życzeń. Niby to nie problem, jednak żadne z
nas nie chciało zrobić tego pierwsze. W końcu Szwed, z jedną ręką w kieszeni,
podszedł do mnie niepewnie.
-
No to…wszystkiego dobrego, Maler – rzekł oschle, nie patrząc na mnie.
-
Nawzajem, Nilsson – odparłam. Wtedy chłopak spojrzał w moje oczy. Byliśmy tego
samego wzrostu, no, w sumie to byłam z centymetr wyższa, ale i tak nie było to
trudne. W tamtej chwili z jego niebieskich źrenic nie mogłam nic odczytać.
Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem. Lekko się uśmiechnęłam, zadowolona z tego, że
to on pierwszy go spuścił.
-
No, to teraz możemy zaczynać obiad! – wykrzyknął pan Esteban.
-
Ej, dziadku, a co z tym prezentem-niespodzianką? – spytał się Miguel. Jego
chyba najbardziej zżerała ciekawość.
-
To po posiłku – odparł zdawkowo mężczyzna, po czym gestem zaprosił nas do
skosztowania pyszności, których byłam współautorką.
***
Wieczór
minął nam szybko i przyjemnie, w prawie rodzinnej atmosferze. Miałam wrażenie,
że nauczyciele jak na złość ociągają się z jedzeniem deseru. Może to dziwne, bo
miałam już trzynaście lat i nie powinnam zachowywać się jak małe dziecko, ale
na tej wyspie niewiele się działo ciekawych rzeczy, zwłaszcza, że było nas tak
mało. Tak więc prawie zapiszczałam z radości, gdy Lârishaurstarowie oznajmili
nam, że idziemy do lasu.
-
To nie niebezpieczne? – spytał Sven.
-
Nie pękaj, stary – Miguel klepnął go po plecach. – Przecież nie idziemy sami.
-
Właściwie, to odprowadzamy was tylko kawałek – rzekła pani Anastazja. – Dalej
poradzicie sobie sami.
-
A właściwie, to po co tam idziemy? – spytałam, widząc przerażoną minę Hiszpana.
Nauczyciele
nic nie powiedzieli, tylko wzięli pochodnie i zaprowadzili nas małą ścieżką do
lasu. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam Jaggarów.
W
lesie panowała niczym niezmącona cisza. Drzewa zdawały się pochylać ku nam,
wędrowcom, niepotrzebnie zakłócającym spokój mieszkańcom puszczy. Czułam, że
coś tu nie gra. Coś jest nie tak. Miałam wrażenie, że ktoś nas od jakiegoś
czasu obserwuje. Zdenerwowana, odwróciłam głowę.
-
Coś się stało? – Alberto zaczął mi się bacznie przyglądać.
-
Nie, nic takiego – wydukałam, jednak jeszcze chwilę się porozglądałam. Zdążyłam
zobaczyć, ze Sven też do końca nie jest spokojny. On też to czuł?
-
Stać! – pan Tadeusz, który prowadził pochód, zatrzymał się w połowie kroku. –
Odtąd musicie iść sami – nauczyciele przekazali nam dwie pochodnie. – I nie
ważcie się za nami wracać!
-
Ale w takim razie jak znajdziemy drogę powrotną?! – pisnął Miguel, nerwowo
skubiąc rękaw.
-
Poradzicie sobie – rzekł na koniec pan Esteban, po czym zniknął z resztą
dorosłych w gęstych krzakach lasów Krlâty.
-
Cudownie – szepnęłam, rozglądając się wokoło. – To co robimy?
Najfajniejszy ten framgment kiedy jagoda i sven mierzyli sie wzrokiem. Wiem ze to za wczesnie ale juz wyobrazam sobie te scene na filmie ;) i wogule swietne ;D
OdpowiedzUsuń