środa, 8 maja 2013

W blasku życia - Rozdział 7: część 1



Byliśmy na polanie jeszcze przez jakąś godzinę, a potem oddział krasnoludów odprowadził nas na plażę. Lârishaurstarowie, którzy już na nas czekali, bardzo się ucieszyli na wieść o nowym Upinowie Miguela. Nie dali się jednak nim długo nacieszyć, bo zaraz kazali nam iść spać.
Kolejny tydzień minął nam bardzo szybko. W szkole mieliśmy jeszcze trochę laby, gorzej było na treningach z nauczycielami. Ponieważ ja i Miguel odkryliśmy już nasze bronie, musieliśmy nauczyć się z nich precyzyjniej korzystać. Dawnym mistrzem łuku był pan Torkel, więc zaczął sumiennie ćwiczyć z Hiszpanem skomplikowane strzały z Upinowa. Dawnym mistrzem sztyletów był, cóż za ironia, Dermak, tak więc ja musiałam radzić sobie sama. Podpatrywałam trochę ćwiczeń od ,,drużyny łuków” i całkiem nieźle mi szło.
W połowie stycznia wszyscy nauczyciele chcieli nam zrobić coś w stylu sprawdzianów semestralnych, tak więc musiałam ćwiczyć nie tylko rzuty Jaggarami, ale też walkę mieczem i łucznictwo. Poza tym, uzbierało się całkiem dużo materiału z historii Simbaquilów (wszystko, co mówił mi pan Tadeusz, tylko że bardziej rozbudowane i nudne) oraz z ich anatomii (musieliśmy ją poznać przed wykluciem się naszych Simbaquilów, aby dobrze się nimi opiekować). W naszej normalnej szkole były te same nudy co we wszystkich szkołach na świecie, tak wiec tym nie przejmowałam się aż tak.
Trzydziestego pierwszego grudnia, już po zachodzie słońca, pod nasze domki na plaży przybyły cztery centaury – w tym Dig. Nauczyciele bez żadnych problemów zgodzili się na nasze sylwestrowe imprezowanie. Tym razem założyłam mój treningowy strój, w którym, jak to kreślili bliźniacy, ,,podkreślałam w sobie to, co najważniejsze”.
Na zabawę mieliśmy pojechać na centaurach. Nie będę ukrywać, że to niesamowite przeżycie. Dig był bardzo zadowolony, że to właśnie on mnie podwoził. Objęłam go w pasie (sześciopak jak się patrzy!) i musiałam się mocno trzymać, bo jechać na koniu na oklep w pełnym galopie jest dosyć niebezpiecznie (i nie zawsze wygodnie).
Na imprezie była młodzież reprezentująca wszystkich  Krlâtczyków. Dig zapoznał nas ze swoimi przyjaciółmi. Była tam Mauria, młoda driada, której drzewem był buk, Eliza, córka generała armii krasnoludów (bardzo miła, ale też uparta), Faryn, jedyny młody mężczyzna wśród najad (czyli tych postaci z wody), Mikus, przezabawny faun, rodzeństwo Birk i Neja, młodsi kuzyni Karmyka oraz Pyreh, minotaur (przerażający).
Muszę przyznać, ze zabawa była świetna! Tańczyliśmy do muzyki granej nam przez fauny i driady. Była zupełnie inna od tych wszystkich plastikowych piosenek, których się słucha w normalnym świecie. Jednocześnie grano wesołe i skoczne melodie, przy których przetańczyłam całą noc. Nawet Sven się trochę poruszał (tańczył cały czas z Maurią). Co dziwne, najczęściej wirowałam na parkiecie z Digiem u boku, który mimo swoich czterech końskich nóg był wyśmienitym tancerzem.
Tak właśnie zakończyliśmy czwarty miesiąc pobytu na Krlâtcie. Ostatni z tych normalnych. I przyjemnych.


***
 
Po dwóch tygodniach męczących treningów i wkuwania na pamięć przyszedł czas na egzaminy.
Na początku miały być przedmioty normalne. Pierwsza historia i WOS, potem biologia, chemia i geografia, a na koniec matma i fizyka. Nie było tak źle: dwie trójki, jedna piątka, reszta czwórki. Bardziej bałam się przedmiotów Lârishaurstarów, ale i one nie poszły mi tak źle, jak przypuszczałam.
Trzeciego dnia egzaminów nadszedł czas na sprawdzenie umiejętności w walce. Pierwsze było rzucanie sztyletami. Nie chwaląc się, dziesięć na dziesięć moich rzutów wylądowało w środku tarczy. Za każdym razem towarzyszyło mi to niezwykłe uczucie, takie samo jak przy Drzewie Sztyletów. Chłopakom też źle nie poszło, najgorzej chyba Albertowi.
Potem było łucznictwo. U mnie: siedem na dziesięć trafień w ogóle w tarczę. U Miguela: dziesięć na dziesięć w samiuteńki środek. Szacuneczek.
Oprócz łuku i sztyletów Farcâchandowie mogą się jeszcze posługiwać maczetami lub zwykłym mieczem. Maczetami nie każdy musi umieć walczyć, dlatego testy były jeszcze tylko z pojedynku na miecze.
Pierwsi walczyli ze sobą bliźniacy. Zważywszy na ich niedawny spór, nauczyciele uznali, że wyżyją się oni podczas walki i już nie będzie kłopotów.
Pojedynek rzeczywiście był zaciekły. Chłopcy walczyli mieczami półtoraręcznymi, bez tarczy. W porównaniu do Alberta Miguelowi szło naprawdę cienko, jednak nie poddawał się. Na nasze sprawdziany walki przyszło kilka centaurów, w tym Dig i Hirduk, dlatego chłopak chciał dać z siebie wszystko.
Po kilkunastominutowej wymianie cięć i popchnięć bezapelacyjnie wygrał Alberto. Był w tym genialny. Stosował takie bloki i taktyki, których w ogóle nie widziałam u innych nauczycieli. Z wyjątkiem pana Tadeusza, mistrza miecza.
- No, to teraz wy, gołąbeczki – powiedział pan Esteban, patrząc na mnie i na Svena. Nieznacznie się od niego odsunęłam. Przyznam bez bicia, że trochę obawiałam się tego pojedynku. Wnuk mistrza maczetów mógł podpatrzeć niezbyt ciekawe sztuczki i je na mnie wypróbować. No ale, mnie trenował sam mistrz miecza, więc szanse były wyrównane.
         Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Sprawdziany odbywały się na naszej małej polance, przy znikającym pod ziemią wodospadzie, byliśmy więc w nieznacznej odległości od siebie. Miecz, który dostałam, nie był zbyt ciężki i miał wygodną rękojeść.
         Stanęłam niżej na nogach. Sven zrobił to samo. Wyciągnęliśmy do przodu bronie i zaczęliśmy krążyć wokół siebie.
         - No co jest, Maler? – odezwał się chłopak. – Boisz się zrobić pierwszy ruch?
         Nie chciałam dać się sprowokować, więc tylko zacisnęłam mocniej rękę na trzonie miecza.
         - Acha, ktoś tu ma pietra – Sven chciał, abym to ja pierwsza zaatakowała. – Zaraz zaczniesz robić w portki czy może jednak nie okażesz się taką idiotką?
         Zanim skończył mówić, podbiegłam i szybko machnęłam mieczem z prawej. Sven był jednak przygotowany i skutecznie zablokował cios. Nasze klingi zderzały się jeszcze przez chwilę, po czym, zdyszani, odskoczyliśmy na bezpieczną odległość.
         - Powiedz mi – powiedziałam między wydechami – co ja ci zrobiłam, co? Czemu mnie tak nienawidzisz?
         Sven też ciężko łapał powietrze i nie przestawał wokół mnie krążyć. Na moje słowa jednak przystanął.
         - A czemu chcesz to wiedzieć? Przecież przeżyjesz bez tej informacji.
         - Staram się zrozumieć, co cię tak napala.
         Już jakiś czas temu zrozumiałam, że mój konflikt ze Szwedem brał swoje źródło nie ode mnie, tylko od Svena. Od początku mnie nienawidził, a podczas tego pojedynku chciałam postawić sprawę czarno na białym: dlaczego? Miałam już dość tych wszystkich tajemnic.
         Sven nie wiedział, co powiedzieć. Zamiast tego ponownie rzucił się na mnie z mieczem.
         Lekcje z panem Tadeuszem zrobiły swoje. Odparowywałam ciosy z prędkością, której nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Po kilku minutach na twarzy Svena zagościły krople potu. Rzucił się z mieczem na moją głowę, ale ja zablokowałam ostrze tuż przy mojej twarzy.
         - No co? Nic nie powiesz?
         Chłopak z wściekłością odepchnął się ode mnie. Znowu zaczęliśmy wokół siebie krążyć.
         - Naprawdę chcesz to wiedzieć?
         Pokiwałam głową. Wtedy Sven opuścił miecz.
         - Sven! – krzyknął pan Torkel, podnosząc się ze swojego miejsca. – To nie koniec pojedynku!
         Jednak chłopak nie posłuchał dziadka. Zaczął się do mnie zbliżać. Myśląc, że to jedna z jego sztuczek, wyprostowaną ręką uniosłam miecz przed siebie. Sven zatrzymał się tuż przed ostrzem.
         - Na serio chcesz wiedzieć?
         Nie wiedzieć czemu, serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Zdmuchnęłam z czoła niesforny kosmyk włosów.
         - Wiesz, że teraz mogę cię pokonać.
         - Chciałaś znać prawdę.
         - To może ją wreszcie powiesz.
         Sven zrobił jeszcze jeden krok, aż klinga zaczęła się wbijać w jego ochronne ubranie.
         - Jesteś pierwszą dziewczyną na wyspie. Mogłaś nanieść tu niemało kłopotów. Najważniejszym z nich jest rozkochanie w sobie pozostałych Farcâchandów. Nie mogłem na to pozwolić.
         - Na co? Na to, żeby ktoś mnie polubił? Dziękuję ci bardzo.
         - Może skończycie już te pogaduszki i zacząć wreszcie walczyć?! – krzyknął pan Tadeusz.
         W tym momencie Sven podniósł swój miecz i odepchnął nim moją broń. Zaskoczyło mnie to. Trzymałam swój miecz za słabo. Sven mocno uderzył, a broń zawibrowała mi w rękach. Upuściłam ją, a wtedy chłopak podciął mnie od tyłu i wylądowałam plecami na ziemi.
         - Nie na to, żeby KTOŚ cię polubił – powiedział chłopak tak, abym tylko ja to usłyszała, przystawiając mi ostrze pod brodę. – Nie mogłem pozwolić na to, żebym JA cię polubił.
         Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Mimo to nie chciałam przegrać pojedynku. Sven, pewny, że wygrał, odsunął trochę miecz. Wyciągnęłam się szybko do przodu i przesunęłam nogą pod jego stopami. W taki oto sposób oboje leżeliśmy na ziemi, jednak ja miałam przewagę zaskoczenia. Szybko się podniosłam i wzięłam miecz Svena, który ten upuścił.
         - Nigdy nie lekceważ kobiety – oznajmiłam, przebiegle się uśmiechając.
         Lârishaurstarowie wstali z miejsc i zaczęli bić brawa. To samo zrobiły centaury oraz bliźniacy, stojący nieco dalej.
         - Ładnie to zakończyłaś, Jagódko – rzekł pan Tadeusz, zbierając bronie. – Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że wygrasz.
         - Tak, ja też nie – odparłam, podchodząc do wciąż leżącego na ziemi wściekłego Svena. Podsunęłam mu rękę, oferując swoją pomoc. Zaskoczyło mnie to, że chłopak przyjął ofertę.
         - Nikomu ani słowa o tym, co usłyszałaś – syknał mi do ucha, kiedy już wstał.
         - Bez obaw. Nie jestem taka – odparłam. Chłopak szybko mnie puścił i już chciał iść, kiedy nagle się odezwałam:
         - To, przed czym chciałeś się uchronić… w końcu nastąpiło czy nie?
         Sven zatrzymał się w połowie kroku i powoli się odwrócił. Miguel i Alberto z zainteresowaniem przypatrywali się tej scenie. Sven na chwile wbił wzrok w ziemię, po czym podniósł go na mnie i powiedział szybko:
         - Tak.
         Po tych słowach poszedł szybkim krokiem w stronę plaży, a ja poczułam, że moją twarz oblewa czerwony rumieniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz