czwartek, 13 czerwca 2013

W blasku życia - Rozdział 8: część 1



          Nie wiem, jak to zrobił. Miałam wrażenie, że po prostu podniósł wieko do góry. A przecież cała skrzynia była otoczona gałęziami, których nie dało się od tak rozdzielić.
         Alberto aż westchnął z zachwytu. Stałam z samego brzegu, obok chłopaka, tak więc dobrze widziałam jego jajo. Tyle że to jajo ŻYŁO. Nie w tym sensie, że wewnątrz niego był Simbaquil, bo to było oczywiste – jajo samo swoje było w pewnym sensie żywe. Trudno mi to opisać. Głównie chodzi o to, że tuż za skorupą była gęsta ciecz w kolorze wnętrza medalionu Alberta (seledynowo – żółtym), która się poruszała. Robiła powolne okręgi wokół powierzchni jaja, zupełnie taka jak w lampie z lawa. Był to niezwykły widok, taki…magiczny.
         Alberto wpatrywał się w swoje jajo z wielki uśmiechem na ustach. Co z tego, że się nie zaświeciło jakimś blaskiem – ważne, że było. Ważne, że była tam ,,druga połówka” Alberta. Jego uzupełnienie. Jego Simbaquil.
         - To samiec – rzekł Meisbing. Wszyscy niechętnie przenieśli swoje spojrzenia z przyszłego pisklęcia na Simbaquila. – Widzę w nim potężną siłę jego Cechy. Jest już całkowicie rozwinięta, teraz tylko czekać na to, aż się ujawni u ciebie, młody Farcâchandzie.
         Alberto niepewnie kiwnął głową. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
         - Teraz zanieście jajo matce – Meisbing kiwnął głową w stronę Amachany, która niecierpliwie machała swoim granatowym ogonem.
         Do Hiszpana podeszła należąca do Starszyzny driada. Delikatnie wzięła od chłopaka jajo jego Simbaquila i podeszła z nim do Amachany. Ta objęła je swoim skrzydłem i położyła obok siebie na piachu.
         - Pozwólcie matce nacieszyć się jej dzieckiem – rzekł cicho Meisbing, czy do siebie, czy do nas – nie wiem. – Teraz Sven Nilsson – powiedział nieco głośniej.
         Sven zdawał się być wyrwanym z jakiegoś transu. Nieprzytomnie zamrugał oczami i, głośno przełykając ślinę, nachylił się nad swoją skrzynią.
         Nie zastanawiał się tak długo jak Alberto. Szybkim ruchem ręki podniósł wieko skrzyni (chyba ze mną było coś nie tak – znowu nie widziałam, jak to zrobił!), ukazując zebranym jajo swojego Simbaquila.
         Było równie piękne co to Hiszpana, chociaż trochę pod innym względem. Było całe fioletowe – ale nie takie lawendowe, tylko bardzo ciemne, purpurowe lub ametystowe – jak kto woli. Nie mogłam się dobrze przyjrzeć, bo Sven stał najdalej ode mnie, ale wydawało mi się, że gdzieniegdzie widać jednak delikatne, lawendowe paseczki.
         Ogólnie wydawało mi się bardzo ładne. Jedyne w swoim rodzaju. W końcu purpura symbolizowała władzę i męstwo, dlatego wydawała mi się idealnym kolorem dla Svena. Ale chłopak zachował się zupełnie przeciwnie do Alberta. Co prawda, uśmiechał się, ale było to sztuczne i wymuszone. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Czego on się spodziewał?
         I wtedy sobie uprzytomniłam. Chciał mieć blask. Kiedy o tym pomyślałam, aż ofuknęłam go w myślach. Czy on musi mieć zawsze najlepsze rzeczy? Nie zawsze wszystko będzie się miało na sto procent i chyba już powinien o tym wiedzieć. W końcu ma już czternaście lat (urodził się pierwszego stycznia).
         - Samiec – odezwał się Meisbing. – Będzie silny.
         Władca mówił krótko, jednak moja niezawodna kobieca intuicja wykryła w jego głosie coś jeszcze. Nutę…niepokoju?
         Po chwili jajo Svena było przy Amachanie. Ona chyba jako jedyna wydawała się być w pełni zadowolona z małego Simbaquila.
         - Kolej na Miguela Davillę.
         ,,Mogłam się domyślić, że będę ostatnia” pomyślałam, kiedy zdenerwowany chłopak klękał przed skrzynią ze swoim Simbaquilem. Alberto i Sven siedzieli teraz po turecku przy pniakach, na których siedziała Starszyzna. Zostaliśmy z Hiszpanem sami.
         Miguel podniósł wieko skrzyni. Już nawet nie próbowałam się przyglądać, jak to zrobił. W końcu ja też będę musiała jakoś sobie poradzić. Chłopak, w przeciwieństwie do opanowanego brata, nie próbował ukryć swojej radości.
         - O matko, ale czad! – wykrzyknął, podnosząc szybko jajo. Było delikatnie pomarańczowe, a co jakiś czas (w rytmie serca – to było niezwykłe!) na jego powierzchni pojawiały się różowe plamy.
         - Boże, ale to jest ekstra – rzekł Miguel, przekazując jajo driadzie.
         Amachana spojrzała pytającym wzrokiem na Meisbinga.
         - Czuję, że dokona niezwykłych rzeczy – powiedział Simbaquil. – Jednak nie jako twoja córka.
         Simbaquilka pokiwała smutną głową, jednak już po chwili ponownie ją podniosła, patrząc na mnie. No tak, byłam ostatnią nadzieją na samicę. Przeczesałam grzywkę ręką. Była stanowczo za długa.
         - Teraz ty, Jagodo Maler.
         Wzięłam głęboki oddech No to wio!
         Podeszłam do skrzyni. Była taka, jaką ją zapamiętałam: z ciemnobrązowego drewna, zapieczętowana złotymi gałęziami. Powoli przy niej uklękłam.
         ,,No dobra, ale jak ja mam ją do diabła otworzyć?!” wykrzyknęły moje podenerwowane myśli. I nagle, kiedy delikatnie położyłam rękę na gałęziach, wiedziałam, co mam zrobić.
         Sięgnęłam po moje słońce. Nigdy go nie zdejmowałam i już tak się do niego przyzwyczaiłam, że prawie go nie czułam. Szybkim ruchem ręki zdjęłam je z szyi. Wzięłam medalion w dwa palce i przystawiłam go tam, gdzie pokrywa stykała się z pudłem. Drugą ręką lekko nacisnęłam środek słońca. Rozległo się cichutkie pyknięcie…i gałęzie jakby ożyły. Niczym węże zaczęły sunąć w górę i w w dół, aż po chwili nic nie blokowało pokrywy. Trzęsącymi się rękoma uniosłam wieko…

***

         Złoto i czerwień. Wszystko było w tych kolorach. Miałam wrażenie, ze jestem w wodzie, ale mogłam oddychać. Moje ruchy były powolne, a włosy unosiły się nad moja głową, jakbym wisiała do góry nogami. Cisza atakowała mnie ze wszystkich stron. Nagle usłyszałam cichy jęk.
         Naprzeciwko mnie zamajaczyła jakaś postać. Simbaquil? Chyba. Ale jakiś dziwny. Taki…wielki i czarny. Otwierał swój dziób, a z jego gardła wydobywały się te straszne jęki. Jak rannego wieloryba.
         I nagle zalała go czerń. Jeszcze głębsza od tej, którą miał na sobie. Była jak smoła. Żadne światło zdawało się przez nią nie przedzierać. Czerń zaczęła się rozdzielać, jakby miała macki. Sunęły szybko w moją stronę. Próbowałam się ruszyć, ale nie mogłam.
         Macki zaczęły oplatać moje nogi i ręce. Zaczęłam krzyczeć, ale nie wydobywał się ze mnie żaden dźwięk. Czarna maź zaczęła mi się wdzierać do uszu, oczu i nosa. Ponownie otworzyłam usta, żeby spróbować krzyknąć, a wtedy macki wpełzły mi do gardła. Nie mogłam wziąć oddechu, dusiłam się…
         Usłyszałam głos. Cichy. Kojący. Wołał moje imię. Skądś go znałam. Tylko skąd? Nie pamiętałam. Nic już nie pamiętałam. Nie mogłam złapać oddechu, a czerń spowiła mnie już całą. A ten głos wciąż mnie wołał. Z daleka.
Ostatnia próba. Powietrze nie chciało przejść przez usta. Pojawiły mi się mroczki przed oczami…

***
         - Jagoda!

3 komentarze:

  1. Pochłonęłam jednym tchem. Czekałam na to tak długo i wreszcie się doczekałam. To co piszesz, i jak piszesz, jest niesamowite, takie magiczne, aż chciałoby się wziąć do ręki papierowe wydanie Twojego bloga (mówiąc prościej książkę) i czytać w kółko, gdziekolwiek by się nie było. Powinnaś iść z tym do jakiegoś wydawnictwa. Ja na pewno kupiłabym Twoją książkę. Nawet kilka. Dałabym je wszystkim przyjaciołom, znajomym, rodzinie i bibliotekom, niech ludzie wiedzą jaka uzdolniona pisarka żyje i tworzy.
    O 1:30 zawsze wpadam w rewolucyjno-optymistyczny nastrój. Prawda jest taka, że nie kupiłabym tylu egzemplarzy, ponieważ nie starczyłoby mi pieniędzy :( Ale jakbym miała, to zrobiłabym dokładnie to, co napisałam.
    Tak. Ja pisze o tym co zrobiłabym z książką Twojego autorstwa, a pominęłam dosyć istotny szczegół, że takowej na rynku nie ma (przynajmniej ja o tym nic nie wiem).
    Teraz wychodzimy ze strefy moich marzeń i komentujemy post.
    Sven ma ciemne jajo! Pewnie dlatego Meisbing "miał w glosie nutę niepokoju". Ale jest dla niego nadzieja! Ma jaśniejsze paski. Jagoda będzie miała oczywiście blask, no i jej simbaquil będzie samicą. A tak właściwie to co, u licha, się z nią stało!?!?!
    Komentarz długi i bez ładu i składu. Czas najwyższy go zakończyć.
    Pozdrawiam, dobranoc! (Nic bardziej kreatywnego nie przychodzi mi do głowy)Pa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacun dla ciebie, że chce ci się komentować! Chyba muszę wziąć sie w garść i napisać równie szalone i chaotyczne, jak również przyjemne dla autora komentarze na Twoim blogu.
    Jeśli chodzi o papierkowe wydanie, to mam nadzieję, ze jak skończę ,,W blasku życia" będę miała wystarczająco zaoszczędzonej kasy, aby to wydać. Chociaż ostatnio zaczęłam sie zastanawiać, zeby ta historię zostawić tylko na bloga, a wydać jakąś bardziej sensacyjno - fantasy. Ale to tylko plany, na razie muszę się skupić nad tą historią, skończyć ją, opublikować i zachęcić więcej ludzi do czytania mojego bloga :D

    Na marginesie: dzięki, ze nieprzerwanie trwasz w czytaniu moich wypocin. Wiem, ze są strasznie przewidywalne, ale właśnie o to mi chodzi: no wiesz, o taki relaksujący odmóżdżacz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W kolejności.
    To nic wielkiego.
    Nie musisz, chociaż byłoby miło (:
    Też mam taką nadzieję.
    Wydaj cokolwiek, ja i tak to kupię ;)
    Reklamuj się na blogach, to ponoć pomaga. Dałam Twojego bloga do polecanych, sama tu trafiłam właśnie przez to.
    Ty mi dziękujesz za czytanie O: To ja dziękuję za to, że dajesz mi co czytać, i to w dodatku coś wspaniałego!!!
    No co ty! To nie jest przewidywalne! Oczywiście, że pewne aspekty musza być takie, a nie inne, ale to samo można powiedzieć o większości książek. Weźmy na przykład takiego "Władce pierścieni" każden jeden wiedział, ze Frodo zniszczy pierścień, ale wydarzenia, które do tego doprowadziły nie były już takie oczywiste. "Harry Potter" tak samo. Wszyscy wiedzieli, ze "Wybraniec" w końcu zabije tego zuego. A powiedz, czy ktoś przewidział, że Zgredek umrze?
    Relaksujące to jest, nie powiem, że nie.
    Teraz z niecierpliwością czekam na dalsze części.
    Pozdrawiam i oryginalnie życzę Ci weny!

    OdpowiedzUsuń