sobota, 22 czerwca 2013

W blasku życia - Rozdział 8: część 2



         - Jagoda!
         Wśród wielu głosów wwiercających się w moje uszy to ten kazał mi otworzyć oczy.
         Znowu byłam na wyspie. Leżałam na plecach przed moją skrzynią. Usta miałam szeroko otwarte i łapczywie chłonęłam nimi tlen do płuc. Czułam, że mam mokrą twarz. To łzy płynęły mi po policzkach.
         Ktoś mocno mnie trzymał za ramiona. Ten sam, kto wołał moje imię. Którego głosu posłuchałam. Ale dlaczego właśnie JEGO?
         - Odsuń się, Sven – krzyknął pan Tadeusz, odpychając blondyna. Nauczyciel szybko przy mnie uklęknął. – Jagoda, jak się czujesz?
         Nie mogłam wydobyć głosu. Nie rozumiałam, co się wokół mnie dzieje. Gdzieś z lewej stali bliźniacy, a Starszyzna krzątała się wśród Simbaquili. Nade mną nachylał się pan Gracjusz, obok niego stał Sven oraz reszta nauczycieli.
         - Musimy ją zabrać do Likra – odezwał się ktoś z prawej. To był Hirduk, sama nie wiem, czemu go od razu nie poznałam. – On ją uzdrowi.
         - Co się z nią stało? – spytał Sven.
         - To był blask – odparł Hirduk. – Od wieków go nie było, a teraz się pojawił i to ze zdwojoną siłą. Dziewczyna nie była gotowa na taki ból.
         - Co tam widziałaś? – zapytał pan Tadeusz, delikatnie podnosząc moją głowę.
         - Ja… - głos miałam taki, jakbym nie mówiła przez tydzień. – Ja…nie wiem.
         Nie zadawali mi już więcej pytań. Pan Esteban i Torkel wyjęli ze skrzyni jajo mojego Simbaquila i zanieśli je Amachanie. Było takie, jak mój medalion: złote, z czerwonymi smugami. Jednym się jednak różniło: emanowało dziwnym, złotym blaskiem. Nie od zewnątrz, jakby świeciła się skorupa, ale od wewnątrz – jakby jarzyło się serce.
         Pan Tadeusz wziął mnie na ręce.
         - Sven, ty też chodź – rzekł do chłopaka, po czym szybkim krokiem zaczął iść wzdłuż plaży. Słyszałam, że Szwed podąża za nami.
         To wszystko widziałam jakby przez mgłę. Nie miałam siły nic mówić ani się ruszać. Miałam wrażenie, jakby te dziwne, czarne macki wciąż mnie oplątywały. Czułam się zmęczona i obolała, jakbym przeszła jakieś mordercze ćwiczenia.
Moje powieki zaczęły być nagle strasznie ciężkie. Szum morza zdawał się dochodzić z jakiejś odległej planety. Innego świata. Czy ja śnię? A może majaczę? Nie miałam siły już z tym walczyć. Ostatnie, co słyszałam, to zdenerwowany głos pana Tadeusza.
Potem zasnęłam.
***
Gdy się obudziłam, przez chwilę widziałam tylko ciemność. Przestraszyłam się, że znowu jestem…gdzie indziej. Szybko usiadłam, ale zapłaciłam za to silnymi zawrotami głowy.
- Lepiej się nie ruszaj, dziewczynko – rzekł jakiś piskliwy głosik. – Dopiero co dałem ci zioła na ból głowy.
Spojrzałam w prawo i zobaczyłam dobrze znanego mi już Karmyka. Swoimi kamiennymi rączkami trzymał malutką tacę, a na niej jakieś parujące wywary. Patrzył na mnie tymi swoimi dużymi, czarnymi oczami, a ja nie bardzo rozumiałam, jak ja się tam w ogóle znalazłam.
Tam - czyli w niedużym, ciemnym pomieszczeniu, do którego promienie słoneczne wpadały tylko przez mały otwór nad moją głową. Leżałam na ,,łóżku”, które tak naprawdę było kopcem z ziemi, mocno ubitym, przykrytym słomą (która wbijała mi się w plecy) i ładnie pachnącą pościelą.
- Dziękuję ci, Karmyku – odezwał się jakiś głos, którego nie mogłam sobie przypomnieć. – Spisałeś się. A teraz biegnij i powiadom resztę Farcâchandów, że Jagoda już się obudziła.
Karmyk lekko się skłonił, odstawił tacę i z szybkością, o jaką go nie podejrzewałam, pobiegł przez drzwi na podwórze.
- Jak się czujesz? – spytał się ten sam męski, chrapliwy głos. Cień ruszył się z kąta pokoju i pojawiła się przede mną nieznana postać.
Był to pierwszy ciemnoskóry faun, jakiego widziałam na wyspie. Jego kozie nogi były pokryte czarnym, krótkim futrem, natomiast na głowie miał obcięte na jeżyka tego samego koloru włosy. Widać było, że faun ten nie jest już w kwiecie wieku, jednak młodzieńczego uroku dodawała mu gładko ogolona twarz oraz złoty kolczyk w prawym uchu. Dodatkowo, faun miał cudowny uśmiech – robiły mu się urocze dołeczki na policzkach i cienkie zmarszczki przy oczach.
- Widzę, że jeszcze niemrawo – rzekł faun, zaszczycając mnie tym swoim uśmiechem. Delikatnie poprawił mi poduszkę. – Mówią na mnie Likr – co znaczy ,,zdrów”, jeśli nie wiesz – i jestem...można powiedzieć, że szamanem Krlâty.
- Szamanem? – spytałam. Znowu miałam straszną chrypę.
- Tak. Kiedy ktoś jest chory lub ranny, przyprowadzają go do mnie, a ja go leczę.
- Czyli jesteś lekarzem?
- Ja nie faszeruję pacjentów tabletkami, tak jak robią to ludzie – odparł Likr, sięgając po jedną z parujących misek. – Masz, wypij to. Doda ci sił.
Niepewnie wzięłam naczynie w dłonie i upiłam łyk. Napój smakował jak gorąca czekolada, z dodatkiem wanilii i jeszcze jakiegoś zioła, którego nie potrafiłam nazwać. Oddając miskę Likrowi, zapytałam się go, co się w ogóle stało i jak się tu znalazłam.
Likr podsunął sobie stołek i usiadł przy moim ,,łóżku”, ocierając z rąk skalny pył.
- Miałaś blask – powiedział, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
- No i?
- Podczas blasku Farcâchand doznaje wizji. Może to być przeszłość, teraźniejszość lub przyszłość. Z tego, jak zareagowałaś, sądzę, że to była przyszłość – i muszę ci powiedzieć, że to już jest naprawdę rzadkość. Trzeba władać potężną Cechą, żeby móc to zrobić.
- Ale…to, co widziałam – szepnęłam – było takie…nierealistyczne. Abstrakcyjne.
- Wizje nigdy nie są przejrzyste i wyraźne. Najczęściej są metaforami, które należy na swój sposób odczytać – Likr przeczesał swoje krótkie włosy, złożył ręce i nachylił się nade mną. – Dobrze wiesz, o co cię muszę teraz zapytać.
Pokiwałam głową. Na samą myśl o tym, co się zdarzyło na plaży, robiło mi się słabo.
- Widziałaś przyszłość. To jest prawie pewne. Być może mówi o Dermaku. Dlatego muszę się dowiedzieć, co tam widziałaś.
- Więc oprócz tego, że leczysz mieszkańców wyspy, to wyjaśniasz różne wizje?
Likr uśmiechnął się.
- Dlatego jestem szamanem, a nie lekarzem.
Zrobiłam głęboki oddech i opowiedziałam mu, co widziałam w jaju mojego Simbaquila. Bo byłam pewna, że to było wewnątrz jaja. Ten świat był tego samego koloru, co mój medalion, czyli też Simbaquil.
Po wszystkim położyłam głowę na poduszce i przymknęłam oczy.
- Ale jak to się stało, że powróciłaś do nas? – spytał się po chwili ciszy Likr. Dałam mu do zrozumienie, że nie bardzo wiem, o co chodzi. – No…nie wiem. Jak cię ktoś potrząsnął, uderzył, ochlapał wodą…Co sprawiło, ze ,,uciekłaś” z wnętrza jaja?
Znałam odpowiedź, ale nie chciałam jej mówić Likrowi. Spuściłam wzrok, jednak wymowne milczenie fauna w końcu zmusiło mnie do powiedzenie prawdy.
- Ktoś…mnie zawołał.
- „Ktoś” czyli?
Poczułam, że na twarzy pojawia mi się rumieniec. Matko, ale dlaczego?! Przecież ja go nawet nie lubiłam!
- To był Sven.
Czekałam na jakiś śmiech czy coś, ale Likr tylko spojrzał na mnie niepewnie.
- Jesteś przekonana, że to był właśnie młody Nilsson?
- No…tak.
- Bo widzisz, kiedy straciłaś przytomność, WSZYSCY, którzy tam byli, wołali twoje imię. I jesteś pewna, że to właśnie głos Svena usłyszałaś w owej dziwnej, złotej pustce?
- Tak – odpowiedziałam, ale nieco mnie to przeraziło. Skoro WSZYSCY mnie wołali, to czemu tylko ON mógł mnie przywołać z powrotem na Ziemię?
- No dobrze – prawie krzyknął Likr, podrywając się z miejsca. – To już wszystko. Odpoczywaj, a jutro wracasz do Lârishaurstarów. Niedługo zaczną się lekcje związane z Cechą.
Likr już kierował się do wyjścia, kiedy krzyknęłam:
- Zaczekaj!
Faun obrócił się z uśmiechem.
- Potrzeba ci czegoś?
- Nie, tylko chciałam się dowiedzieć jednej rzeczy – szaman spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Mój Simbaquil. To samiec czy samica?
Faun sięgnął po wiszący przy drzwiach skórzany płaszcz. Wziął jeszcze stary kapelusz, otworzył drzwi i z prawie dziecięcym uśmiechem odpowiedział:
- Samica.

--------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie, drodzy czytelnicy! - jeśli w ogóle są tacy...
Wystąpiła trochę dłuższa przerwa, ale mam nadzieję, ze nikt, kto się wkręcił, nie zniechęcił się do przeczytania kolejnej części.
Poza tym, na moim blogu zdarzyło sie coś niesamowitego - było ponad 1000 odsłon mojej historii! Wieeeeelkie dzięki za to wszystkim i zachęcam, abyście opowieść Jagody polecali wszystkim, których znacie. :D
Pozdrawiam i jeszcze raz wielkie dzięki za czytanie
Nzuria ;)

2 komentarze:

  1. Obecna!!!
    Piękne. Na razie nic więcej nie wymyślę, ale jakby co to napiszę.
    Pa i wielkie dzięki, za to że piszesz.
    Weny!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymyśliłam! Dlaczego to akurat Sven ją przywołał. Ja widzę kilka opcji, ale nie wiem, która, i czy w ogóle jakaś, z nich jest poprawna.
      Pa, pozdrawiam
      PS Ja tu jeszcze wrócę...

      Usuń