wtorek, 23 lipca 2013

W blasku życia - Rozdział 9: część 1



Miałam kompletny mętlik w głowie.
Pan Tadeusz zdziwił się, nie widząc Svena, ale nie szedł go szukać czy coś w tym rodzaju. Po powrocie na plażę Farcâchandów od razu poszłam do domku. Kątem oka zobaczyłam, że bliźniacy rozmawiają ze sobą przy ognisku, smutnie kiwając głowami. Nie miałam jednak ochoty wdawać się z nimi w pogawędki. Sven całkowicie zaprzątał moje myśli.
Położyłam się na łóżku. Panią Anastazję gdzieś wyparowało, ale nie zaskoczyło mnie to – ostatnio zdarzało się jej to często. Nie chciało mi się przebierać w piżamę ani kłaść się spać, chociaż słońce już zachodziło. Tak więc leżałam w koszuli i leginsach od Likra, myśląc…o wszystkim.
Domyślałam się, o co jakiś czas temu tak bardzo kłócili się ze sobą bliźniacy. Ale przez czystą skromność nie pozwalałam nawet ujrzeć tym myślom światła dziennego. Natomiast jedna kwestia Svena wystarczyła, aby utwierdzić mnie w przekonaniu, że Miguel i Alberto pokłócili się o mnie. ,,To oni, a nie ja, czekają na twoje słowa pocieszenia”. Wiem, że to może nie jest jednoznaczne zdanie, ale ich ogólne zachowanie wskazywało właśnie na to.
A to znaczyło, że Sven miał rację. Przeze mnie Farcâchandowie zaczęli się kłócić i nie dogadywać. I kto wie, czy to nie przeze mnie Sven oszalał. Bo on MUSIAŁ oszaleć. Nic innego nie wyjaśniało jego dziwnego zachowania. Mówił, że to przez Niego. Czyli kogo? Po głowie chodziła mi pewna osoba, ale tak bardzo bałam się, że to prawda, że nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
Moja wizja. Na pewno mówiła o tym, co się będzie działo – tak powiedział Likr. To było przerażające, ale gdzieś w głębi czułam, że zło tylko czeka na odpowiedni moment, żeby zaatakować. Tak jak czarne macki, które dopiero po chwili zaczęły mnie oplatać. Zło znajdzie drogę wszędzie, nawet w najskrzętniej ukrywanych fragmentach naszych dusz. Wystrzeli nagle, chociaż od zawsze było wśród nas. Tak jak Simbaquil, z którego wyskoczyły macki – był, jest i będzie, ale nie wiadomo, kiedy przestanie odróżniać światło od ciemności.
Simbaquil, który przestał odróżniać dobro od zła…No tak!
Zerwałam się z łóżka. A więc to cały czas chodziło o Dermaka! Chce nas zaatakować i to nie są jakieś próżne pogróżki. Zebrał już wystarczająco dużo sił, żeby spróbować nas pokonać.
A jednak…wciąż na nas nie napadł. Dlaczego? W mojej wizji czarne macki otoczyły mnie całą, ale niektóre miejsca wciąż pozostawały bursztynowo czerwone. Czyli Dermakowi czegoś brakuje. Czegoś, bez czego nie może zrobić pierwszego kroku i całkowicie otoczyć nas ciemnością. Tylko czego?
Usłyszałam jakiś dźwięk dochodzący z dworu. Drgnęłam, wyrwana z zamyślenia. Podeszłam do okna, za którym niebo przybierało już kolor ciemnego granatu. Spojrzałam w dół, ale niczego nie zauważyłam. Nagle w moje okno uderzył kamyk. Otworzyłam je i mocno się wychyliłam.
- Jest tam kto? – krzyknęłam szeptem, próbując kogoś wypatrzeć. Rozległ się trzask łamanej gałązki i dobiegł mnie głos:
- Nie, to tylko wiatr tak sobie kamyczkami rzuca. A jak myślisz? – zdziwiłam się, usłyszawszy głos Svena.– Złaź szybko na dół, Maler. Musimy pogadać. To poważna sprawa.
Uznałam, że nie zaszkodzi dać się wytłumaczyć Svenowi, co się z nim do diabła dzieje, więc szybko zamknęłam okno i cichutko zeszłam na dół. Wiem, pani Anastazji i tak nie było, ale wolałam zachować ostrożność. Podeszłam do drzwi i lekko nacisnęłam klamkę, spodziewając się zobaczyć Szweda na progu. Ale jego nie było.
- Sven? – szepnęłam. Odpowiedział mi tylko szum fal i wiatr w Upkarthendzie. – Sven! – ponowiłam próbę zawołania tego idioty, ale nikt nie odpowiadał.
Wściekła, wyszłam przed dom.
- Jeśli chcesz mnie przestraszyć, to daruj sobie. Myślałam, że na serio masz jakiś problem i…
Wtedy usłyszałam krzyk. Nie za głośny, jakby ktoś próbował go stłumić, ale zawsze krzyk. Dochodził zza chatki pani Anastazji.
Rozejrzałam się szybko dookoła. Nikogo nie było, nauczyciele i tak nie zdołaliby dotrzeć na czas. Jedyną opcją było sprawdzenie samemu, co się tam działo.
Przyległam do ściany chatki. Wolałam nie ryzykować, dlatego ukrywałam się w cieniu. Z sercem w gardle sunęłam wzdłuż ściany, aż doszłam na drugi róg domu. Powoli, przytrzymując się drżącymi rękami, wychyliłam głowę.
Zobaczyłam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Sama nie wiem, co chciałam tam ujrzeć, ale na pewno nie nieprzytomnego Svena z głową całą we krwi spływającą na rękę, którą miał pod włosami.
Zawirowało mi w głowie, jednak postanowiłam zachować zimną krew. To ode mnie zależało, czy chłopak przeżyje, czy nie. Chociaż na trzęsących się nogach, ale podbiegłam do niego i szybko przy nim uklękłam. Agata, moja koleżanka, była harcerką, więc pokazała mi podstawowe rzeczy, które powinnam zrobić, gdy ktoś jest nieprzytomny. Nie wiedziałam jednak, co robić, gdy ten ktoś ma w dodatku połowę środka głowy na zewnątrz!
Nachyliłam się nad Svenem i zaczęłam lekko klepać go po policzku.
- Sven – powiedziałam, a mój głos był jakiś taki zachrypnięty. – Sven! Słyszysz mnie? Obudź się!
Zaczęłam panikować. Przekręciłam chłopaka na bok, układając go w pozycji bocznej – ustalonej, przedtem sprawdzając tętno. Trudno mi to było zrobić trzęsącymi się dłońmi, ale w końcu poczułam słaby puls na szyi. Na szczęście chłopak oddychał.
Miałam nadzieję, że ktoś jeszcze oprócz mnie usłyszał krzyk Svena, bo sama nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Rozpięłam jeszcze koszulę chłopaka, żeby nie przeszkadzała mu w oddychaniu, po czym zaczęłam próbować zatamować krwotok z czaszki. Wyglądało to tak, jakby oberwał jakimś żelazkiem czy coś. Zaczęłam mrugać, aby nie rozpłakać się z bezradności i strachu.
Nagle Sven wziął głębszy oddech.
- Jag.. Jagoda?
Nie można sobie wyobrazić, jak wielka była moja ulga, gdy to usłyszałam.
- Tak, to ja. Nie bój się, zaraz wszystko będzie dobrze – chciałam wstać, żeby spróbować zawołać nauczycieli, ale Sven złapał mnie za nadgarstek. Niezwykle mocno.
- U… uciekaj… - szepnął.
Nie rozumiałam o co mu chodzi, bo najpierw każe mi przyjść, a potem…i wtedy usłyszałam głośne sapanie.
Był to odgłos straszny. Po prostu straszny. Nigdy nie słyszałam zwierzęcia, które wydaje taki dźwięk. Sapanie zaczęło się zbliżać. Sven puścił moją rękę, ostatkiem sił próbując mnie popchnąć w kierunku domków. Ale ja stałam jak sparaliżowana. Gałęzie przede mną zaczęły się poruszać. Wiedziałam, że nie jest dobrze, ale nie mogłam…
Z lasu wyszła czarna postać. Wyższa od normalnego człowieka, niższa od centaura. Miała na sobie ciemną pelerynę, której kaptur zasłaniał twarz. Nie zasłonił jednak jednego: czerwonych, świecących się oczu. Postać wyciągnęła przed siebie rękę, szepcząc jakieś słowa zachrypniętym głosem.
Wtedy jakby się obudziłam. Próbowałam się ruszyć, ale nie mogłam. Spojrzałam na moje stopy, ale były one w jakiejś czarnej mazi.
Zaraz, zaraz: ja znam tą maź…
Wtedy z ziemi wyskoczyły macki. Wystrzeliły na dwa metry w górę, otaczając mnie jak w klatce. Zaczęłam piszczeć, ale wtedy maź zaczęła się owijać wokół mnie jak sznury, zasłaniając moje usta. Sven próbował się podnieść, ale wtedy jedna z macek dotknęła jego rany na głowie. Zaczął przeraźliwie krzyczeć, ale ja już prawie nic nie słyszałam. Macki otoczyły mnie jak w jakimś kokonie. Zaczęłam tracić oddech. Koszmar z wizji, który miałam nadzieję, że się nigdy nie powtórzy.
Upadłam na ziemię. Czarna zakapturzona postać machnęła ręką w kierunku Svena, który natychmiast zamilkł. Przerażona, patrzyłam przez małą szparkę, jak czerwonooki pochyla się nade mną, głaszcząc macki, jakby były jakimiś domowymi zwierzątkami.
Ostatnie, co zobaczyłam, to olbrzymie  stworzenie lądujące nad moim unieruchomionym ciałem. Machało skrzydłami czarnymi jak węgiel, a jego oczy płonęły krwistą czerwienią…

__________________________________________

No heja!
Dość długo mnie nie było, zle mam nadzieję, że nikt, kto czytał się nie zniechęcił! :D
Teraz wyjeżdżam na kolonie, więc trochę mnie nie będzie, ale mam poważny problem...zatrzymałam się. Nie potrafię wymyślić nic sensownego, chociaż ogólną historię mam już w głowie od bardzo dawna. Tyle że moje przyjaciółki trochę mi namąciły. Powiedziały, że dobrze by było dodać jakąś nową postać, taki super-hiper czarny charakter. Że tam niby będzie lepszy z nim wątek odnośnie Jagody...
Tak więc - co mam robić?
Dodawać nową postać i zmieniać mój pomysł już w tej części?
A może dodać nowe postacie w kolejnej?
A może zostawić wszystko tak spokojnie, jak było? (chociaż żeby teraz było spokojnie, to nie mogę powiedzieć... He he)
Czekam na jakiś ratunek!!! Ale jeśli nikt mi nie zechce pomóc, będę musiała sama podjąć decyzję.
 Pozdrawiam
Nzuria 

PS. Zmieniłam wystrój bloga. Może być? ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz